Ignacy I Ołpiński, syn dzielnego małżeństwa ODBUDOWYWUJąCEGO W TRUDZIE I ZNOJU, BOHATERSKO ROD, Wojciecha i Apolonii z Pieczkiewiczów, urodził się w roku 1793, w rok po swej siostrze Salomei Karolinie, a przed Józefem Antonim. Jest to jednak tylko hipoteza, ponieważ jak dotychczas, nie posiadamy metryki urodzenia Ignacego, ani wpisanej informacji, kto jest ojcem i matką, oraz jakie posiada rodzeństwo, gdzie się urodził i kim byli jego rodzice.

Hipoteza moja wywodząca go od pary rodzicielskiej Wojciecha i Apolonii z Pieczkiewiczów zasadza się na domniemaniu, iż w ciągu rodzących się dzieci tej pary, właśnie w roku 1793 jest luka. A jeśli przyjmiemy z wnikliwego odtwarzania dzietności w tamtych czasach, MATKI RODZIŁY DZIECI BEZ PRZERWY, ROK, W ROK, to oznacza, że Ignacy urodzony w roku 1793 pomiędzy Salomeą urodzoną w 1792, a Józefem Antonim urodzonym w 1795 jest ZAPEŁNIENIEM właśnie tej luki na jakieś dziecko.

Rodzina burmistrza miasta Biecza, Wojciecha zamieszkiwała poza miastem, lub w pobliskim Szymbarku, który był własnością Ołpińskich bądź Bochniewiczów, skoro w 1802 roku pleban biecki, ksiądz i wójt zarazem, powołuje fundację do zasiedlenia Biecza po zarazach i zobowiązuje członków swej rodziny do wybudowania w opustoszałym mieście Bieczu 16 domów.

Zauważyć należy, że ks. Jan Bochniewicz miał siostrę Elżbietę, wydaną za mąż właśnie za Pieczkiewicza – mieszczanina sławetnego i ona była matką Apolonii wydanej za Ołpińskiego.

Jeśli przyjmiemy, że Ołpiński ów był szlachcicem, to żeniąc się z mieszczką popełniał mezalians, bo jej rodzicom przysługiwał jedynie tytuł sławetni, jak notują księgi miasta Biecza z tego okresu.

Był to rok drugiego rozbioru Polski, za parę miesięcy wybuchnąć miało powstanie kościuszkowskie. Austria wprawdzie nie powiększyła wtedy swego terytorium, więc sytuacja Biecza i ziemi nie uległa zmianom terytorialnym, ale ogólna sytuacja ziemi bieckiej ulegała stale pogorszeniu. Jeśli się przyjmie, że nie było w Bieczu innych Ołpińskich, wymarłych z powodu zarazy, a występuje tylko jedno imię Ignacy, wszystkie nowo narodzone dzieci pochodzą z jego małżeństwa ZAWARTEGO z Marianną Kamińską, oprócz Ołpińskich zrodzonych z jego braci rodzonych bądź stryjecznych. Nie wiadomo do którego roku mieszka i sprawuje swoją funkcję burmistrza, a potem syndyka ojciec rodu Wojciech. Zmarł w roku 1838, ale nie wiemy gdzie, to wie, jeśli wie Paweł i jeśli jego dane są prawdziwe, bo posiada i takie i takie vide sprawa ks. Marcelego.

Jeśli przyjmiemy, że był zubożałym szlachcicem z zaściankowej szlachty na folwarku szymbarskim, to dlatego przyjął z rąk zaborcy funkcję urzędnika miejskiego i żeni się z mieszczanką, że nie jest w stanie utrzymać rodziny z uprawy roli i pracy pańszczyźnianych chłopów, których być może już nie posiada w swym mająteczku, odziedziczonym lub rozdrobnionym z powodu posiadania większej ilości starszego rodzeństwa.

Natomiast przez zawarcie małżeństwa z córką siostry wójta – księdza plebana, jedyna postać w upadłym mieście, która posiada umiejętność pisania i czytania obok kilku zakonników bieckiego klasztoru OO. Reformatów, wchodzi w krąg ludzi, którym ów pleban ułatwia zdobycia wykształcenia w klasztorze OO. Reformatów. Poza nim bowiem nie istniały żadne szkoły i zamarło całkowicie życie miasta na skutek zaraz, epidemii i łupienia miasta przez nieustannie przechodzące obce wojska. Od roku 1789 dopiero powstała jednoklasowa szkoła trywialna w Bieczu. I tak dzieci w Bieczu w ogóle od początku XVIII wieku nie chodziły do szkół, bo ich po prostu nie było. Uczyły się jedynie nieliczne jednostki w dworach szlacheckich od swych matek, o ile one dysponowały umiejętnością czytania i pisania. Natomiast od roku 1817 reaktywowano staraniem gwardiana bieckiego klasztoru, szkołę trywialną oraz właśnie może dzięki zabiegom burmistrza Wojciecha – który pragnął wykształcić swe dzieci wzorem rodzinnego erudyty ks. Bochniewicza i dać miastu choć JEDNEGO NASTęPCę KSIęDZA i ZOSTAŁ nim Marceli najmłodszy syn, urodzony w 1802 roku, być może ten wybór padł na niego z powodu wieku i niemożności obdzielenia go majątkiem, jakimkolwiek nawet, pozwalającym na założenie warsztatu. Pamiętajmy, że była to pewna tradycja, jeden syn zostawał duchownym, tak jak nieznany z imienia wcześniejszy dziekan bieckiej fary Ołpiński w 1733 roku, darczyńca klasztoru, o czym wspomina kronika klasztorna. Był on księdzem przed Bochniewiczem, w najtrudniejszych czasach upadku Rzeczypospolitej i po straszliwej klęsce epidemiologicznej w 1720, i po ogromnym pożarze, który strawił całe miasto w 1709 roku. Nic nie wiemy, skąd przyszedł ów ksiądz, gdzie zachował życie, zdołał się wykształcić i otrzymać święcenia kapłańskie, czy był synem mieszczanina, czy szlachcica. Trzeba by dokładnie zbadać imiona i nazwiska alumnów i kleryków seminariów wyświęcanych przez biskupów w całej diecezji przemyskiej.

Wielokrotnie rabowane miasto i niszczona ludność biecka przez wpadające wojska rosyjskie w 1709 i 1770 spowodowały ogromne zubożenie ludności; czego nie dokonali żołnierze, dokończyły epidemie. A zaraz potem eksploatatorska polityka fiskalna zaborczego mocarstwa austriackiego dokonały całkowitego upadku miasta. Zarządzeniem władz austriackich konfiskowano nawet przedmioty kultu i naczynia liturgiczne z kościoła i klasztoru, o ile były sporządzone ze srebrnego kruszcu. Jak podaje w swym dziele O.Jan Pasiecznik: „Kościół i klasztor OO. Reformatów w Bieczu” – Kraków 1984,

„……w dniu 05 IV 1770 w pościgu za Kierkorem, regimentrzem konfederacji barskiej, wpadło do Biecza wojsko rosyjskie w liczbie dwóch tysięcy, głównie kozaków, pod dowództwem podpułkownika Iliszczanina. Najpierw zaatakowali kościół reformatów, do którego drzwi pierwsze wycięli, a drugie wyszturmowali. Przez kościół, gdzie powystrzelali okna, wpadli do budynku klasztornego, rzucili się na zakonników, bili ich, czym popadło, i poniewierali na wszelki sposób, burząc przy tym wszystko, i grabiąc co wpadło im w ręce. Szukali przede wszystkim pieniędzy. Ciężko chory o. Marcin Wierzbicki,wielce zasłużony dla prowincji, jako b. przełożony, lektor i kaznodzieja, został w swej celi tak poturbowany, że jeszcze tego dnia zakończył życie. Znalazłszy klucze od skarbca, gdzie różni dobrodzieje zdeponowali swoje kufry, skrzynie, szkatuły, wdarli się tam zrabowali cenniejsze przedmioty, łącznie z pieniędzmi, a resztę potłukli i porąbali. Zagrabili także alby, obrusy oraz wiele innych jeszcze kościelnych rzeczy, a w refektarzu zniszczyli wszystkie naczynia i co mogli zabrali……Jeszcze bardziej niż kościół i klasztor reformatów splądrowali kościół farny, gdzie rabunek trwał ponad pół dnia i całą noc: sprofanowano monstrancję z Najśw. Sakramentem, powyrzucano z trumien zmarłych, pobito służbę, ks. Oficjała oraz innych kapłanów, w tym dwóch reformatów, którzy tam pełnili posługę duchowną. Poza tym całe miasto zostało SPLąDROWANE I OGRABIONE, NIE MóWIąC już O GWAŁTACH ZADANYCH MIESZKAńCOM. Był to jakby sądny dzień dla Biecza.”

Toteż kiedy w Bieczu już nie było żadnych wartościowych przedmiotów, żadnego handlu, tzw. jatek bogatych mieszczan – bo oni zniknęli, zubożeli, podstawą utrzymania stały się jedynie zajęcia rzemieślnicze, głównie szewstwo i krawiectwo. Związane one były z otrzymaniem na miejscu potrzebnych surowców: skór ze zwierząt hodowlanych oraz lnu i sukna do szycia okryć z tkanin lnianych i wełnianych wyrabianych na miejscu. Tak więc w miejsce dawniej znamienitych cechów z XVI Biecza, ich miejsce zajmują jedynie dwa: CECH SZEWSKI I KRAWIECKI. I to jest nowa, zubożona wielce elita miasta Biecza, na którą z zazdrością i podziwem z powodu względnej zamożności, spogląda i zazdrości ogół jeszcze biedniejszej i przeważającej ludności miasta i okolic, przedmieść i wsi.

Ten pogląd zależny jest więc od miejsca zasiedzenia i daje mu wyraz doskonale relacja pamiętnikarki ludowej p. Anny Pabis, której babka i matka spoglądają na rzekomą „świetność miasta” z perspektywy pobliskiego przedmieścia Belna, z prawego brzegu rzeki ROPY, gdzie tak niedawno znajdowały się miejski blech i folusz, a także bujne ogrody i królujące nad nimi swą potęgą niezdobytą zdawałoby się, mury oraz baszty obronne, które teraz pozostały tylko ruinami dawnej świetności. A na starej rycinie XVIII- wiecznej jest widoczny gród, obok niego rośnie wysoko, strzelając potężnymi konarami w niebo jakieś drzewo – niby topola.

( Ale tylko my – dzięki leśnikowi – ojcu, przyszywanemu bieczaninowi z XX wieku wiemy, iż był to przepiękny, stary okaz wiązu kilkusetletniego, któremu kres przyniosła dopiero śmierć zadana ręką włodarzy – utrwalaczy z PRL – w czasie kiedy już nie sprawowała nad nim pieczy nasza rodzina – tak haniebnie zezwalająca na zagładę historyczno – przyrodniczej tradycji.)

Anna Pabis zapisując ustną opowieść swej babki Agnieszki Szarej, która widziała Biecz z za rzeki i majestat wieży ratuszowej oraz naszego wiecznie zielonego wiązu z połowy XVIII wieku, zachwyca się i podziwia sposób życia ówczesnych – jakże przecież zubożałych mieszczan bieckich, jeszcze w następnej połowie XIX wieku. Pisze: ” babcia urodziła się w 1870 roku” – była więc rówieśnicą Ignacego II, wnuka Ignacego I – go. I w ich czasach w Bieczu była całkowita stagnacja, przerywana jedynie katastrofalnymi okresami głodu, klęski nieurodzaju z powodu wylewów Ropy, ciężkimi zimami oraz epidemicznymi chorobami.

Całe to sto lat, to skrajna nędza ludności wiejskiej dookoła Biecza, która znalazła swe odbicie w słynnej rzezi galicyjskiej w 1846 roku, jako wyniku ucisku ekonomicznego drobnej szlachty, konfiskat przeprowadzanych przez władzę zaborczą, oraz ciemnoty i braku wiedzy i wykształcenia.

Jedynym ośrodkiem wszelkiej dostępnej ogółowi kultury był wtedy podupadający zresztą klasztor OO. Reformatów, gnębiony także zarządzeniami władz zaborczych i utrzymujący się jak dawniej z kwesty, oraz darów dobrodziejów zamożniejszej szlachty, która dodawała sobie splendoru organizując pochówki i pogrzeby w klasztorze. Dopiero w 1875 roku po stuletniej przerwie powstaje szkoła, w której mogą się uczyć miejscowe dzieci – bez względu na pochodzenie: czytania i pisania. Do tej pory jedynie obowiązującym językiem był niemiecki w urzędach i magistracie.

Czyli pokolenie wnuka Ignacego I mogło dopiero podjąć edukację i jest nim Ignacy II- mieszczanin oraz chłopka np., Agnieszka Wędrychowicz z Belnej.

Wcześniej za specjalnymi staraniami, zabiegami u biskupów w diecezji umożliwiono nauczanie w klasztorze od dwu do siedmiu uczniom jedynie – w roku, w szkole triwialnej i to wyłącznie jako przygotowanie do stanu duchownego. Uczono gramatyki, retoryki i dialektyki. I być może właśnie tutaj w roku 1817 podjął naukę najmłodszy syn Wojciecha, a może brat Ignacego Marceli. Przecież wszyscy nie mogli iść na księży, najstarszych być może synów wysłał ojciec – syndyk w celu zdobycia wykształcenia do Lwowa, do stolicy prowincji utworzonej przez cesarza: Galicji i Lodomerii. Nic więc dziwnego, że wszyscy bieczanie podpisują się na dokumentach do roku 1875 jedynie krzyżykami. Tylko ksiądz jest piśmienny, burmistrz i niektóre z jego dzieci. Zdobywanie edukacji na drodze prywatnej było bardzo kosztowne i kto miał tej wiedzy udzielać skoro zmalała przerażająco liczba miejscowych zakonników?

( Dopiero dzieci od roku 1823 Ignacego Ołpińskiego zapisane są W BIECKIEJ FARZE, i to doliczyć się można, aż 11 -ga dzieci w Liber Natorum w Bieczu, przy czym należy sprawdzić, czy nie było drugiego płodnego Ignacego, bo najmłodszy z Kamińskiej, urodzić się miał w 1840 roku, chyba że to już junior Ignacy wziął się za prokreację i reprodukcję rodu w pełni zasług dla swego sławetnego tytularnie w tym czasie jedynie.)

Imiona jego dzieci wynotowane z Liber Natorum ( niezależnie od siebie w różnym czasie przez dwie osoby: Pawła i Aleksandrę),wydają się świadczyć o tym, iż z dawnej przynależności i świetności rodziny pozostała jedynie chęć podkreślenia swej odrębności od zwykłych mieszczan – imionami brzmiącymi szlachecko, chociaż nie posiadali ziemi, ani innego MAJąTKU I RęKAMI MUSIELI ZARABIAć NA żYCIE OSIEDLIWSZY się W MIEśCIE, GDZIE ŁATWIEJ BYŁO ZNALEźć ZAJęCIE.

*Wśród szlachty nie osiadłej, nie posiadającej ziemi, należy wyróżnić: szlachtę służbową i oficjalistów oraz szlachtę miejską. Proces deklasacji szlachty nie zakończył się w roku 1848. W wyniku wydarzeń rewolucyjnych większość przywilejów szlacheckich została zniesiona. Pomimo radykalnych zmian położenia, drobna szlachta zachowała szereg odrębności. Nie była to odrębność stanowa, lecz przede wszystkim odrębność obyczajowa, przejawiająca się manifestowaniem przynależności do stanu szlacheckiego (herb, szabla, tradycja), oraz odseparowaniu się od ludności chłopskiej. Odrębny ubiór, sposób bycia, cechy charakteru, kultywowanie przeszłości, odwoływanie się do szlacheckiego rodowodu, bezwzględny zakaz zawierania związków małżeńskich z chłopami. W XIX wieku istniały odrębne instytucje zwyczajowe. Przykładem są gminy szlacheckie w zaściankach zamieszkanych przez szlachtę wolną. Na czele ich stał wójt, częściej zwany prefektem.

Lit.: K.Ślusarek „Drobna szlachta w Galicji 1772-1848”, Kraków 1994, Wydawnictwa „Księgarni Akademickiej”, Nr 20

Aleksy, Dionizy, Ksawery,……

Matylda……Alojzy…….Bernard……..Edmund….. nie są to imiona nadawane dzieciom chłopskim, ani mieszczańskim. A więc jakaś forma podkreślenia odrębności. Jego przyjście na świat w tym roku potwierdza fakt, iż w momencie zostania ojcem nasz praprapradziadek liczył sobie 22 lata. Był więc młodzieńcem w kwiecie wieku, kiedy wziął na siebie obowiązek założenia rodziny, utrzymania żony i pojawiających się dzieci.;

I tu KOLEJNA ZAGADKA:
Może rodzina mieszkała na przedmieściu i jest zapisana w innej księdze! W wielu opracowaniach dotyczących tego okresu w dziejach Biecza napotykam informację, iż zamożniejsze rodziny mieszczańskie mieszkały za miastem w folwarkach, aby uchronić się przed zarazą, a także z powodu wykorzystywania siły roboczej miejscowych chłopów, którzy stanowili naturalne źródło rąk do pracy. Wygląda na to, że nasz Ignacy, pierwszego syna notuje w 1823 roku, jest nim Dionizy, który nie dożywa wieku dorosłego i umiera w wieku 3 lat w 1826 r. Za nim się już sypią się następne dzieci jak rogu obfitości….z Marianny Kamińskiej.

… córka Matylda w 1827,…..Ksawery 1830 ……,Aloizy 1832…., E Bernard 1834…, Edmund z bliźniaczą siostrą Antoniną w roku 1835, i Wawrzyniec i Władysław – w 1840 jako ostatnie dzieci tej pary . Wynika stąd, że Babcia Marianna dwa razy miała bliźniaki, jakby natura chciała odrobić zaległości z okresu pomoru. Z obu par tych bliźniąt uchowało się tylko kilkoro do późniejszego wieku syn Edmund, nasz prapradziadek i o pięć lat młodszy Wawrzyniec, który dorósł i założył własną rodzinę i posiadał potomstwo, ojciec naszego hallerczyka Edmunda urodzonego w 1881 r a ten pozostał kawalerem i nie posiadał potomstwa.

… oraz Władysław, który dorósł i założył własną rodzinę i posiadał potomstwo.

Jaki był jego udział w dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce na ziemi bieckiej i całej krakowskiej, kiedy szlachta przygotowywała się do powstania przeciwko zaborcy austriackiemu? I kiedy wokół Biecza w roku 1845 roku w pobliskiej wsi Szerzyny, jej właściciel Adam Kochanowski spiskował z innymi emisariuszami i członkami Polskiego Towarzystwa Demokratycznego np. z Franciszkiem Wiesiołowskim nasz Ignacy szył im buty na długie marsze o podchody? Miał wtedy 53 lata i czy wiedział o zjeździe miejscowej szlachty w Libuszy w 1846 roku, czy też odwrotnie sprzyjał buntowniczym nastrojom chłopów z innej wsi Binarowej, gdzie buńczuczny chłop Józef Matela chodził ze swym szwagrem Tomaszem Polakiem i nakłaniał chłopów do rzezi panów? Przecież środek bieckiego rynku gromadził, co tydzień wszystkich prawie uczestników tych planów z jednej i drugiej strony. Dniem targowym był poniedziałek i zjeżdżały tu wozy wyładowane czym kto miał, na rynku wymieniano nie tylko towary, ale także wiadomości i prowadzono przeciwstawne agitacje. Tutaj kupowano konie i sprzedawano je wybierając te najsilniejsze i pod wierzch, miały być one użyte do transportu i komunikacji na całej ziemi tarnowskiej i jasielskiej oraz bieckiej. A nad całością argusowym okiem czuwała straż miejska, austriaccy żandarmi gotowi ingerować w każdej chwili ostrzejszego sporu i odstawić nieprawomyślnych do cyrkułu w Jaśle. I wypatrywali nie zbuntowanych chłopów, lecz kupujących „panów” – ci, dla nich stanowili zagrożenie. Byli największymi winowajcami, buntownikami politycznymi przeciwko najjaśniejszemu „cysorzowi z Widnia „, którego nigdy na oczy nie widzieli, ale posłuszeństwo przysięgali i otrzymywali zapłatę w grajcarach.

I tu moment zastanowienia …… ojciec Ignacego – jeśli był nim – Wojciech, był austriackim urzędnikiem, burmistrzem i syndykiem, żył do 1838 roku, więc nie doczekał BURZY POLITYCZNEJ, ZMARŁ DZIESIęć LAT WCZEśNIEJ, ALE JAKIEś WARTOśCI MYśLENIA POLITYCZNEGO musiał SWOIM DZIECIOM ZASZCZEPIć. Brat Ignacego, jeśli był nim rzeczywiście Marceli, ksiądz na probostwie w Nowosielcach pod Przeworskiem, jawnie zagrzewał chłopów do powstania przeciwko Austriakom. Był spiskowcem głęboko i mocno związanym z całym ruchem niepodległościowym, jako syn urzędnika lojalnego burmistrza. Przed uwięzieniem pojawiał się w Bieczu, chrzcił krewniaków przychodzącym na świat i udzielał ślubów. Po kaźni w więzieniu w Hradczym Kopcu i Kufsteinie nie pojawia się już oficjalnie w Bieczu, księgi nie notują jego usług duchownych, a wiemy że mieszka z przerwami w rodzinnym mająteczku, na folwarku w Szymbarku, u siostry Salomei Karoliny zamężnej Zywickiej, na probostwie w Sękowej koło Gorlic, w Kwiatonowicach – nawet bliziutko.

Czy widuje się z Ignacym, czy rzeczywiście są braćmi rodzonymi i po której stronie w tych obozach PRZECIWSTAWNYCH JEST NASZ Ignacy, mój pradziadek W PROSTEJ LINII? Czy łączy ich w ogóle jakieś pokrewieństwo? A czy plątający się na końskim rynku między straganami i wozami dziesięcioletni syn Ignacego Edmund, nastawia ucha i czy coś rozumie z tych konspiracyjnych zadań i tajemniczych szeptów?

Na rynek wbiegali przecież starozakonni z długimi brodami i pejsami w czarnych jarmułkach i długich chałatach Zydzi z pobliskich Ołpin uciekający stamtąd, przed uzbrojonym chłopstwem. Zydzi rozpowiadali w dniu 20 lutego 1846 roku, że panowie już wyrzynają chłopów i lada moment dotrą do Biecza poprzez Binarową, słyszeli, ale przekręcili informacje o rozruchach na ziemi tarnowskiej. I w Binarowej chłopi dali im posłuch pod przewodnictwem Józefa Mateli, oraz jego brata Jana i podeszli pod dwór w Szerzynach ” jakoż udało się bezbożnemu Mateli do tego stopnia lud obałamucić, że się prawie cała wieś zgromadziła, której on się na herszta i przywódcę narzucił i poprowadził lud zgromadzony do szerzyn, gdzie dwór do szczętu zrabowali.” – S. Dembiński – Rok 1846 . Kronika dworów szlacheckich. Jasło 1896, str. 50.

Ks. Molnar – proboszcz kościoła binarowskiego miał więcej szczęścia od naszego Marcelego, bo kiedy starał się chłopów zatrzymać i przemówić do rozsądku, powstrzymać przed uczestnictwem w rzezi niewinnych i napadami na dwory, został pozostawiony przy życiu, zmusili go jedynie do wycofania się na plebanię. Zbrojna w cepy i kosy wataha chłopów podeszła do Szerzyn, aby schwytać panów, którzy ostrzeżeni przez starostę jasielskiego Przybylskiego ukryli się. Dwór jednak został splądrowany,zdewastowano sprzęty zrabowano kosztowności i alkohole z domowej piwniczki. I tak poturbowali domowników, oficjalistów broniących państwa ich dobytku, związali komisarza dóbr szerzyńskich i sędziego dominikalnego i polecili ich miejscowym chłopom odstawić do cyrkułu w Jaśle. Następnie sami uderzyli na dalsze dwory w Swięcanach i Czermnej, które doszczętnie splądrowali jak zapisał ksiądz Molnar.. A następnie przybyli do Biecza, celem odebrania z rąk austriackich obiecanej im nagrody. W Bieczu chłopi dali się „zaprosić” przez mieszczan na poczęstunek do miejscowej gospody „Raizi”. Spitym na umór „bohaterom” bez trudu odebrano więźniów i ukryto, a wyprowadzeni w pole chłopi, po wytrzeźwieniu wrócili do wsi. Wśród ujętych, a potem uwolnionych z chłopskich postronków był członek spisku Naumowski, który za dwa lata w 1848 roku stanął na czele Gwardii Narodowej w Bieczu – S. Dembiński s. 50 i ks. Molnar – zapiski w Liber …przytacza ks. Jan Wszołek w swojej monografii Binarowa – Kraków 1998. Czy wśród sprytnych mieszczan unieszkodliwiających rozbestwionych chłopów binarowskich był nasz przodek zacny i sławetny, chociaż niepiśmienny, czy mógł przewidzieć, że potomek owego przywódcy – Mateli – Jasio, lekarz BCH, zostanie mężem jego prawnuczki? i ojcem praprawnuczki M…..i? W Bieczu przecież musiał być znany jego mieszkańcom „Katechizm demokratyczny”, głośno czytany wieczorami przez nielicznych lektorów dla zgromadzonych mieszczan. Być może wielokrotnie był w Bieczu emisariusz i spiskowiec Franciszek Wolański, który kontaktował się w pobliskim Glinniku Mariampolskim z Wincentym Polem, którego chłopi też dopadli i mocno pobili, odstawili do cyrkułu, aresztowany przebywał w Gorajowicach, ale udało mu się zbiec po drodze z transportu. W Ołpinach natomiast przywódcą chłopów mordujących „panów” był Marcin Ryndak i też zapewne uczestniczył w tej bieckiej rabacji upitych na umór. A na przedwiośniu, kiedy władze austriackie zaczęły swoimi zarządzeniami przy pomocy wojska zaprowadzać spokój, bieczanie musieli wyżywić tę zwiększoną ilość ingerujących żołnierzy. Toteż na zabiedzonych głodem mieszczan i chłopów spadały raz za razem na wyniszczone organizmy kolejne fale chorób zakaźnych. Była to ospa, cholera i odra oraz dezynteria. Ludność przyjmowała te klęski jako zasłużoną „karę Bożą” za rabację, o czym głośno mówił ksiądz Molnar: „kara Boża idzie za występkiem”, a nasz ksiądz Marceli w ciężkich kajdanach żelaznych u nóg w wilgotnych ciemnicach więzienia cierpiał, uczył się i od innych więźniów i modlił za bliskich, współtowarzyszy, a może także za wrogów.

Marceli na skutek izolacji uniknął zarazy, lecz jego bliscy na wolności musieli się zamykać podczas upałów w domach, nie wychodzili do pracy i do kościoła, nie udzielali sobie wzajemnie pomocy – poza zakonnikami reformatami – „człowiek unikał człowieka jak dzikiego zwierza !” Ustały wesela i zabawy aż do roku 1850, kiedy na lat pięć wygasły epidemie.