To wspomnienie poświęcam rodzeństwu Julii i Ludwikowi Grabowskim – mojej mamie i mojemu wujowi.
Małżeństwo Kazimierz Stanisław Grabowski i Irena Ludwika z domu Żejma mieli sześcioro dzieci – Julię, Ludwika, Wandę, Henryka, Kazimierza i Irenę, urodzeni w latach 1920 – 1931. Ojciec zmarł w roku 1936, matka w roku 1939. Pogrzeb matki był 1 września w dniu rozpoczęcia okupacji. Okupację przeżyło pięcioro poza Ludwikiem drugim z rodzeństwa, najstarszym z synów. Nie jest znane miejsce ani data jego urodzenia. Nieznane jest również miejsce, data śmierci ani to, gdzie jest pochowany. Pozostały tylko kilka fotografii, to co o Ludwiku opowiadała mama, i to co o rodzeństwie zapisała Maria Dąbrowska w „Przygodach człowieka myślącego” czyli niewiele. Cytuję fragmenty „Przygód człowieka myślącego”…
Rozdział 25
A teraz wypijmy
– A ta panienka, co mi drzwi otwierała?
– Bronka? To krewna Zygmunta Oldaka. Przed kilku miesiącami nie wiedziałam jeszcze o jej istnieniu. Przypadkiem zeszłyśmy się z tą małą za pośrednictwem takiej jednej Longiny z nadleśnictwa Zadry.
– Oldakowie? Pamiętam ich z pierwszej wojny światowej. A co z nimi?
– Zygmunt umarł w więzieniu, bodaj że w Orle, Sabina jest w Kazachstanie, pracuje w fabryce butów. To znaczy była do czerwca 1941, posyłało jej się wtedy paczki, pisała parę listów. Potem kontakt się urwał. Ta bronka jest kompletna sierotą po Zygmunta stryjecznym bracie. Chodzi na popołudniowy kurs buchalterii, a w wolnych godzinach zajmuje mi się domem. Niby to ja jej pomagam, a właściwie ona robi mi łaskę. Dzięki niej mogę znowu malować i pisać. Bardzo miła i ładnie śpiewa. Kiedy po śmierci obojga rodziców dobrnęła do Zadr, gdzie była pewna, że ma jeszcze jedynych krewnych ojca… Ale to długa historia. Jej ojciec…
Ludwik nie był ciekaw historii panny Bronki. (…) Ewa nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż do pokoju weszła Bronka, niewysokie dwudziestoletnie dziewczę, obdarzone pulchną gracją nieco staroświeckiej urody w typie „bardzo kobieca”. Miękkim głosem oznajmiła Ludwikowi, że pościeliła mu już na tapczanie w jadalnym i że prosi go na herbatę. Odmiennym głosem zwróciła się do Ewy, do której ze względu na Sabinę Oldakową, mówiła: ciociu.
– Czy ciocia nie ma znowu gorączki? Proszę zmierzyć – strząsnęła i podała termometr.
– Zabieram pana Wochelskiego, ciocia nie powinna się męczyć. Orzechowe spojrzenie Bronki spoglądało na Ewę z przekorną wyniosłością „młodego pokolenia”, które chce, by je uważano za niezadowolone z przypadłego mu losu. Za to Ludwika przyjęła Bronka czule i z wdziękiem. Pamiętała wybornie, że w jednej z rozmów „o rodzinie” Ewa nazwała go nieodpowiedzialnym człowiekiem, który nigdy nie powinien się żenić.Tak właśnie mawiano o Bronki ojcu. To wystarczyło aby Ludwik znalazł łaskę w jej oczach. Zrobiła mu prawdziwej herbaty będącej wówczas kosztowną rzadkością, podała krajany cieniutko wędzony boczek do chleba i zapaliła aż dwie świece.
– Elektryczność o tej porze mamy tylko co drugi dzień – rzekła.
Ludwik mało zręcznie nawiązywał rozmowę, a gdy się rwała wyjął nagle i pokazał pannie fotografie swych synów. Bronka westchnęła przypatrując się.
– Muszą pana uwielbiać? – powiedziała.
– Owszem lubimy się – powiedział Ludwik. – A skąd pani zgadła?
– Nie wiem.
Pewno dlatego, że my uwielbialiśmy ojca. Grał na skrzypcach i uczył nas śpiewać. Pieśni na cześć mamy, które sam układał. Razem z ojcem szaleliśmy za mamusią. (…) Po wizycie Tomyskiego Ewa krótko tylko pracowała bez przeszkód, gdyż zaczęła się męczyć i niepokoić sprawą bezpieczeństwa Bronki. Miękkokształtne, pieściwe dziewczę oświadczyło stanowczym tonem, że co drugi dzień zamierza wychodzić na półtorej godziny o jedenastej rano. Niechże tylko ciocia będzie o wszystko spokojna; obiad poda się mimo to na właściwą porę.
– Nie o to idzie, Broniu. Możesz wychodzić kiedy zechcesz. Pamiętaj tylko, że nie masz karty pracy i że łapanki szaleją o różnych porach dnia.
– I że Niemcy są w Warszawie – obraziła się Bronka. – Już ja uważam ciociu – złagodziła cierpki żart roześmiawszy się srebrnie. Kiedy niebawem o nieoczekiwanej południowej porze zjawiła się Joanna, Ewa już niemal od progu opowiadała jej o Bronce.
– Jestem pewna, że biega na jakiś „punkt”. I nie mogę tego w niej ganić. Od dwóch chłopaków, co tu do niej przychodzą, aż wieje lasem. Teraz właśnie jej nie ma, a ja, wariatka, truchleję o nią, zamiast malować albo pisać. Już kiedy się spóźnia z tych swoich kursów, umieram z przerażenia; Bronka bierze to w dodatku za chęć jej tyranizowania, ograniczania jej swobody…
Rozdział 27
Święta we mgle
22 XII 43. Zapisaliśmy się na wspólną Wigilię w naszym Związku, który coś takiego urządza. (…) Właściwie o tym zapisaniu się zadecydowała Ewa. Nie chce przeciążać świątecznymi robotami swojej opatrznościowej Bronki. (…) Więc niech już będzie choć Wigilia poza domem. Bronka idzie z nami sama, bez brata, Kazik odmówił przyjazdu, a Bronki boimy się puścić w najkrótszą nawet podróż; w tłoku tramwaju skradli jej wczoraj torebkę z wszystkimi dokumentami.. Kazika umieściłem u pani S. – ferma ogrodnicza hodująca melony i pomidory na ziarno. Kiedy z nim tam jesienią pojechałem, trafiłem na swoistą uroczystość. Próbowanie melonów na słodycz. (…) I my smakowaliśmy, nie wierzyłem własnym oczom, że to się dzieje w Polsce, w czwartym roku wojny i tak dalej. Taka jest kompozycja istnienia. Kazik brał swego czasu udział w odbijaniu więźniów na Długiej. Twierdzi, że z jego serii padła idaca ulicą kobieta, Polka. Takie rzeczy zdarzają się, jak jest wojna, i bywają przecierpiane. Tego zresztą nie można dowieść, bo inni też strzelali. Ale nikt już nie wydrze tego przeświadczenia z jego mózgu. Szok był głęboki, choć nie od razu dawał się we znaki jak teraz. Myślałem, że w tym raju melonów Kazik odzyska równowagę ducha. Nie odzyskał i jest z nim coraz gorzej. Na razie ma urlop z oddziału, ale wiem, że już tam nie wróci. Nie tylko z powodu owej kobiety, ale z powodu zabijania w ogóle. Konflikt bardzo na czasie i bardzo nie na czasie. Napisał Bronce, że nie jest godzien żadnych świątecznych radości, że chce być sam. Nie bardzo mu się to uda, bo na tej fermie będą świętowali jak wszędzie, i zadbają, żeby młody bohater miał święta jak się należy. A on się nie czuje bohaterem, lecz zbrodniarzem i pokutnikiem. (…) 24 XII 43. Od rana mgła gęstniejąca z godziny na godziną. Już w nieprzejrzystej ciemności szliśmy do Zbawiciela na pasterkę (ze względu na godzinę policyjną nie ma pasterek o północy). (…) Pasterka była także pomysłem Ewy ze względu na Bronkę – chciała być na intencję Kazika (…) Ewa mówi: „Jeszcze jest trochę czasu. Wstąpcie do mnie. Należy nam się chwila przyjemności za ten niewypał”. Przyjemność czekała nas już u dozorcy domu.Był posłaniec z melonowej fermy, przyniósł list. Kazik umarł dziś rano na wylew krwi do mózgu. Tak orzekł lekarz, którego wezwano, gdy stracił przytomność wczoraj wieczorem. Zmuszeni byliśmy zostawić Ewę samą ze szlochającą Bronką. Godzina policyjna. 27 XII 43. Nie jedliśmy w pierwsze święto tego zająca u Ewy. Wziąwszy między siebie Bronkę pojechaliśmy z Ewą i Joanną na melonową fermę. (…) To nieduża podróż – kolejką EKD do Włoch, a potem parę kilometrów pieszo. Było zimno, ale nie było mgły. Widoczność o wiele za dobra jak na Bronkę bez dokumentów. Zostawiliśmy Bronkę u trumny brata, a dziś przywieźliśmy ją z pogrzebu. Dziewczyna ma jeszcze siostrę, która przepadła gdzieś na Wschodzie. Nawet nie wiemy czy żyje. Trudno wyrazić do jakiego stopnia jesteśmy wstrząśnięci. Pierwszy raz natknąłem się na tego rodzaju wypadek śmierci u młodzieńca. Kazik miał dwadzieścia lat, śliczny jak marzenie, melony, ładne dziewczęta, wszystkie w nim zakochane. Zawsze zdumiewa mnie, ile w tej wojnie ludzie mogą wytrzymać. Teraz tak samo dziwię się, że tak nic nie mógł wytrzymać. Czy zgryzota duszy może wywołać u dwudziestolatka sklerozę naczyń? Lecz może wrodzona choroba naczyń potęgowała zgryzotę? Medycyna przypuszcza możliwość nowotworu, ale Bronka nie dała zrobić sekcji. 28 XII 43. Złodziej Brończynej torebki odesłał jej przez pocztę dokumenty. Już kilka razy słyszałam o czym takim. Okupacyjna etyka złodziejska. Wiedzą, że dziś brak dokumentów to śmierć albo Oświęcim. Nie odesłał, oczywiście, torebki, pieniędzy ani domowych kluczy – Ewa będzie musiała przerabiać zamki. Ale to była jedyna dobra rzecz, jaka spotkała nas w okresie tych świąt Bożego Narodzenia. Bo ten kawałek Pasterki, na któryśmy trafili, to już było właściwie Bronki żałobne nabożeństwo po Kaziku.
To wszystko co o Julii i Ludwiku zapisała Maria Dąbrowska. Co jest prawdą, a co fikcją literacką? Wiadomym jest, że w powieści jest wiele wątków autobiograficznych. Faktem jest, że w tym okresie moja mama Julia Domarecka z Grabowskich mieszkała u pisarki na ulicy Polnej w Warszawie. Mówią o tym „Dzienniki” pisarki. W „Dziennikach” jest – Dzitką, a w „Przygodach człowieka myślącego” – Bronką (wyjaśnienie w przypisach do obydwu książek i w zapisanych w formie wywiadu wspomnieniach mamy). Nawiązując do rozdziału 25. „Cztery pary do mazura” – tak mówił ojciec mamy o swojej rodzinie (trzech synów, trzy córki i dwoje rodziców). Mama faktycznie uczęszczała na kursy buchalterii i ukończyła je w roku 1942 co dokumentuje piękny dyplom, który się zachował do dnia dzisiejszego. Początek okupacji mama spędziła w majątku Zawadzkich niedaleko Otwocka, Pan Zawadzki był jej ojcem chrzestnym. Oficjalnie była tam w charakterze nauczycielki najmłodszej córki Zawadzkich. Potem zamieszkała z Dąbrowską kiedy ta zachorowała na nerki. Siostra Bronki, ta o której Dąbrowska pisze, że zaginęła na wschodzie, to młodsza siostra mamy – Wanda, która okupację spędziła na terenie Związku Radzieckiego. Odnalazła się w 1946 i przyjechała do mamy do Garwolina. Rzeczą pewną jest, że chroniąc Ludwika (powieściowy Kazik) przed wywózką na roboty, zatrudniono go w warszawskim Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego i Bakteriologii Rolnej, którym kierował jego wuj – mikrobiolog, prof. Wacław Dąbrowski. Instytut był terenem pracy konspiracyjnej, punktem informacji i kolportażu prasy podziemnej i tajnego nauczania. Prawdopodobnie to tam Ludwik zetknął się z działalnością konspiracyjną.
Wspomniani na początku 25 rozdziału Oldakowie… Nie jestem na 100% pewna ale prawdopodobnie chodzi o komandora marynarki wojennej Wacława Żejmę. W pierwszych dniach wojny wraz ze swoją rodziną i Wandą (siostrą Julii i Ludwika), z całym Departamentem Marynarki Wojennej gdzie pracował, udał się na Wołyń. Żejmę aresztowano, żonę z synami wywieziono na Syberię, a Wanda została w sierocińcu pod Wilnem.
Za Wikipedią:
„Po wybuchu II wojny światowej, kampanii wrześniowej i agresji ZSRR na Polskę z 17 września 1939 został zatrzymany przez sowietów i wraz z grupą polskich oficerów został przewieziony do Równego. Był osadzony w obozie w Kozielsku. Wiosną 1940, gdy większość polskich jeńców stała się ofiarami zbrodni katyńskiej, nie został skierowany do miejsca kaźni (łącznie trzech oficerów z obozu kozielskiego uniknęło tego losu, także kmdr Stanisław Dzienisiewicz i kom. por. Julian Ginsbert). Wówczas z garstką ocalonych został przewieziony do obozu w Pawliszczew Borze, a następnie do obozu jenieckiego NKWD w Griazowcu. Na mocy układu Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 odzyskał wolność, po czym wstąpił do formowanej w Tockoje i Buzułuku Armii Polskiej w ZSRR gen. Władysława Andersa. Drogą przez Murmańsk dotarł do Wielkiej Brytanii. Stamtąd razem z kmdr. Stanisławem Dzienisiewiczem został przewieziony do Murmańska, gdzie 20 stycznia 1942 zaokrętował się na brytyjski krążownik HMS Trinidad, po czym dotarł do Wielkiej Brytanii w lutym 1942.
Zmarł 22 października 1949 w Londynie i został pochowany na cmentarzu East Sheen w Middlesex.„
Tyle Wikipedia. Nieoficjalnie w rodzinie mówiło się, że uniknął kaźni katyńskiej dzięki Rosjanom, kolegom, z Morskiej Wojennej Szkoły Inżynierii w Kronsztadzie.
Fotografie:
Fragmenty pochodzą z książki Maria Dąbrowska „Przygody człowieka myślącego”, Wyd. 1, Warszawa, Czytelnik, 1970, „A teraz wypijmy” 465 – 499, „Święta we mgle”, s. 545 – 554.