wspomnienia

Wedle rodzinnego przekazu podawanego z ust do ust pradziadek Edmund był interesującą wielce postacią. Podobno był właścicielem wozów konnych i przewoźnikiem, posiadającym u podnóża skarpy, na której rozciągało się miasto – stajnie i pomieszczenia na wozy, w pobliżu uliczki prowadzącej do rynku koło dzisiejszej gospody, a dom na początku dzisiejszej uliczki Potockiego, dawniej zwanym od nazwiska ostatniej właścicielki za życia mojej mamy – domem pani Cisakowej.

Pradziadek był podobno był wysokim, niezwykle przystojnym mężczyzną o ciemnych włosach, takiej samej oprawie fiołkowych oczu i postawnej sylwetce.

– Właściciel wozowni w Bieczu, był prawdziwie płodnym antenatem, który miał kilkanaścioro dzieci z dwóch żon. Był człowiekiem dość zamożnym, lecz rodzili mu się sami synowie i trzeba było utrzymać liczną rodzinę. Zapewne rozpoczął budowę domu w centrum Biecza, po ożenieniu się z babcią Konstancją Kwiatkowską w 1867 roku. Wtedy także budowano u podnóża skarpy linię kolejową Stróże – Zagórz, która miała zrewolucjonizować życie miasta.

Tam zapewne, gdzie znajdował się dom rodzinny wszystkich poprzednich Ołpińskich zrujnowany po zarazach, pożarach i przemarszach wojsk obcych mieszkali jego stryjowie, a może ojciec Ignacy z kolejną żoną i młodszymi dziećmi, a po jego śmierci w 1863 roku tylko wdowa po nim.

Edmund ożenił się bardzo późno jak obyczaje ówczesne, bo miał już 32 lata i był kawalerem, kiedy panna młoda liczyła sobie zaledwie lat osiemnaście.

Nie wiadomo czym należy wytłumaczyć to opóźnienie w założeniu rodziny, czy wojażami dziadka spowodowanymi powstaniem styczniowym, ewentualnym uczestnictwem, czy dowozem zarobkowym w tym burzliwym czasie czy jakimiś innymi niewytłumaczalnymi na razie okolicznościami. Wiadomo np. że jego stryjeczni bracia Kazimierz i Stanisław z Bobowej uczestniczyli czynnie w powstaniu styczniowym.

Sam natomiast pradziadek ma bardzo dziwny zapis w księdze Liber Copulatorum pod datą 1867, jako zawierający związek małżeński rezerwista c. k. wojska z wymienieniem nazwy batalionu Fryderyk Wilhelm . I jeśli ten wpis nie był kamuflażem dla uczestnictwa w powstaniu styczniowym, to pradziadek był zwerbowanym żołnierzem wojska austriackiego od lat swej pełnoletności w roku 1853 do roku 1866. Służba w wojsku w jego wypadku trwała bardzo długo, prawie 12 lat, czyli ominęło go uczestnictwo w zrywie narodowym, epidemia cholery i głodu oraz innych klęsk epidemiologicznych. I dlatego mógł ożenić się dopiero w wieku 32 lat i zacząć nadrabiać stracony czas na bezmyślne wojowanie w cudzej sprawie. Identyczny wpis jest odnotowany przez ks. Jaszczóra przy nazwisku przyszłego szwagra Kwiatkowskiego, którego siostrę pojął za żonę pradziadek.

Jego pierwszy Antoni urodził się w 1868, ale zmarł niebawem, kolejny syn Ignacy urodził się w roku 1870, a drugi żyjący syn Franciszek w roku 1872, wedle amerykańskich danych odnalezionych przez Aleksandrę w spisie ludnośćci USA z roku 1932, lecz nie odnalazłyśmy jego zapisu chrztu w Liber Natorum.

Wszystkich dzieci babcia Konstancja urodziła aż czternaścioro, z których wiele umarło tuż po urodzeniu. Imiona dzieci z pierwszej i drugiej żony się powtarzają, co oznacza że śmiertelność niemowląt była przerażająca, a rodzice z uporem nadawali te same imiona następnym przychodzącym na świat dzieciom.

Nowy dom nadawał się już w 1877 roku do zamieszkania, gdyż w 1878 urodził się w nim i został zapisany syn Piotr, w Liber Natorum, a wcześniej urodzone dzieci są zapisane w księgach Belnej, jak mój dziadek Ignacy i młodsi bracia. Wszyscy synowie z żony Konstancji wyemigrowali do Ameryki: najstarszy Franciszek w atmosferze skandalu obyczajowego, gdyż uciekł po prostu zabierając ze sobą w daleką podróż za ocean – macochę . Była nią trzecia żona, którą dziadek Edmund poślubił w 1910 roku, kiedy liczył sobie lat 75, a jego syn – uwodziciel 38 lat, w momencie zaślubin ojca. Nazywała się Apolonia Pabiszowa z domu Osikowicz, córka Stanisława i Katarzyny. Miała kilkunastoletnią córkę z pierwszego małżeństwa i zabrała ją ze sobą uciekając z pasierbem do Ameryki. Pochodziła z pobliskiej Kobylanki.

Pradziadek przyzwyczajony do kobiety w domu i potrzebujący pomocy przy wychowywaniu najmłodszych dzieci, po śmierci babci Konstancji znalazł następczynię, drugą żonę w1890 roku.

Była nią Aniela Bara, która prawdopodobnie jeszcze za życia babci pełniła posługi w domu, może była mamką, ponieważ natychmiast zaczęła mu rodzić kolejne dzieci, bo już pod datą 1890 zapisano w Liber Natorum syna Adama, który umiera w roku urodzenia i córkę Wiktorię (znowu to samo imię jak ostatniej z Konstancji !) w 1891 roku, a w 1892 roku urodził się następny syn Wojciech, potem w 1895 roku Juliusz, który na pewno był wcielony do austriackiego wojska – bo nie było słychać w rodzinie o Legionach i zapewne ginie niepotrzebną śmiercią żołnierza w 1915 roku, może w słynnej bitwie pod Gorlicami?!, w wieku lat 20 – to …….. to tylko hipoteza ….

W roku 1897 przyszedł na świat syn Józef i dręczy mnie dylemat: czy to ten sam, którego pamiętam z lat wczesnej młodości jako bieckiego woźnicę wozu zaprzężonego w dwa konie, który beztrosko kursował przed upowszechnieniem maszynowych środków lokomocji w Bieczu, aż do roku 1963?

I czy to ten likwidował nasz dom i całą posesję w momencie sprzedaży wymuszonej przez komunistyczne władze miasta?

Profesja ta sama, odziedziczona po ojcu, którego pamiętał, bo urodził się kiedy ten liczył sobie lat, ba bagatela ….sześćdziesiąt dwa?…. ale ponieważ pradziadek umarł dopiero w 1919 roku, Józef miał wtedy 22 lata. I……. Zmarł dopiero mając 84 lata,czyli po I wojnie światowej !!! i po zawarciu trzeciego związku małżeńskiego z Apolonią Pabiszową z Kobylanki .

I tu arcyciekawa UWAGA: !!!

W księdze zapowiedzi pod datą 16 sierpnia 1910 roku widnieją nazwiska narzeczonych wdowy Apolonią Pabiszowej i ……. wdowca Edmunda Ołpińskiego !!! A w księdze Liber Mortuorum zapisano pod datą 18 sierpnia 1910 śmierć poprzedniej żony dziadka Anieli Bara, liczącej sobie lat 38 w chwili rzekomego zgonu. ! …..

A poza tym powinno być zapisane, że miała lat 48, skoro w 1890 liczyła 28 !!

Na szczęście dla niego, tam w dalekim kraju syn Franciszek ograniczył prokreację z macochą i nie mieli dzieci, gdyż wystarczyła im córka macochy z jej pierwszego małżeństwa, jako że gdy wychodziła za mąż za pradziadka, to już była wdową, a dziadek ujął sobie dwa lata przy akcie drugiego ślubu, podając, że ma t y l k o 53 lata. W ogóle ten zapis jest bardzo dziwny w Liber Copulatorum.

W każdym razie to siły witalne pradziadka sprawiły, że do dziś nazwisko Ołpiński nie zginęło i późniejsza gałąź trwa i trwa i będzie trwała, bo na szczęście nic nie zapowiada jej wymarcia w przeciwieństwie do najstarszej gałęzi rodu.

A teraz różne refleksje… bardzo możliwe, że dziadek żeniąc się tak późno nadrabiał ochoczo stracony czas na zajęcia wojenne lub handlowo – podróżnicze, skoro od 32 roku dopiero zaczyna płodzić swe potomstwo w nadmiarze sięgającym liczby dwudziestu pociech: 14-ro z pierwszej i 7-ro z drugiej żony i nic niestety nie wiadomo czy miał potomstwo z trzecią i to właśnie z nią uciekł do Ameryki syn Franciszek. A ile z nich dożyło wieku dorosłego? Ktoś, kiedyś może będzie tego dochodzić…

Koniec XIX wieku w małym, upadłym miasteczku galicyjskim, jakim był wtedy Biecz… życie było trudne, ciężkie i monotonne, oczywiście do czasu wybuchu I wojny światowej. Jedynym pozytywnym aspektem odróżniającym to drugie schyłkowe półwiecze, był fakt założenia na nowo po XVI wiecznej świetności – szkoły powszechnej, dostępnej dla wszystkich dzieci, miejskich i z okolicznych wsi. I ten pierwszy stopień edukacji zdobywali głównie chłopcy, bo dziewczynki poprzestawały na nauczeniu się pisania i czytania, czyli czteroklasowej szkole. Pamiętajmy, że już Biecz korzystał wtedy z reformy administracyjnej, jaką była autonomia Galicji od 1867 roku i w tymże roku można już było żądć wprowadzenia języka wykładowego zgodnie z wolą ludności czyli w wypadku Biecza – języka polskiego. Język polski za dwa lata został także wprowadzony do administracji i sądów.

Drugim faktem wpływającym dodatnio na rozwój rynku pracy było powstanie kopalnictwa naftowego w pobliskich Siarach oraz Libuszy.

Vide: niżej artykuł o kopalnictwie ropy .

Wielu okolicznych chłopów znalazło zatrudnienie w kopalniach w Libuszy, Glinniku i na Załawiu. Panorama miasta została wzbogacona o nieznane zupełnie dotychczas nowo wzniesione wieże wiertnicze konkurujące z wysoką wie żą miejskiego ratusza. Rzemieślnicy miejscy więc mieli więcej amatorów na swe wyroby, kupowane na bieckim targu lub jarmarkach. Ale głównie dochody zwiększali Zydzi, którzy całkowicie niemal zdominowali rynek handlowy w Bieczu. Wybudowali w Rynku bóżnicę i pięknie ją przyozdobili, założyli także kirkut nieopodal gospodarstwa ogrodniczego pana Kośmidera. Każdy niemal dom w centrum Biecza miał od podwórza wejście gospodarcze dla zwierząt domowych czyli głównie bydła i koni. Oj, nie pachniało wtedy w Bieczu chemikaliami, lecz zapaszek unosił się zdrowy, swojski z każdej stajni i obory, bo także i nasz dziadek miał w tym znaczącym zajęciu swój udział chowając także dorodne okazy nierogacizny wszelakiej. A skrzętnie zbierany do specjalnych dołów nawóz wywożony był dwa razy do roku na otaczające Biecz pola uprawne własne i z legatów ks. Bochniewicza. Najzamożniejszymi mieszczanami już nie są wtedy jak ongiś kupcy winni, lecz handlarze z rzeżnicy świńscy. I oni przejęli pałeczkę stanowienia o wszystkich problemach miasta, oni są wybierani na rajców, oni muszą ściągać dla cesarza podatki i troszczyć się – bezskutecznie jednak o restaurację ratusza, wieży zegarowej, grodu i najważniejszej – fary. I tego ciężaru nie są w stanie ze swych dochodów unieść, zabudowa miasta nadal popada w ruinę, na zawalonych murach miasta najbiedniejsi, napływowi mieszkańcy budują małe domki, najczęściej drewniane.

Ulice wiosną i zimą zamieniają się w błotniste szlaki, mało przypominające miasto, wielki pusty rynek zapełnia się ludnością i wozami konnymi jedynie w dnie targowe. Ten XIX Biecz z rycin w niczym nie przypomina świetnego małego Krakowa z XVI wieku. Jest typowym przykładem przysłowiowej nędzy galicyjskiej, tak, jak to opisał w swej książce Stanisław Szczepanowski: „Nędza Galicyi” w 1888roku.

Nic więc dziwnego, że wtedy właśnie zaczął się wielki exodus z miasta, który z różnym nasileniem trwa do dziś. Największa fala emigracji zarobkowej z Biecza przypada na koniec XIX wieku i początek XX wieku. I dają jej początek dzielni i odważni synowie pradziadka Edmunda ruszający w poszukiwaniu pracy i godziwego życia za Oceanem Atlantyckim. Wyruszają sami lub w towarzystwie kolegów, jeden plasujący się w Nowym Swiecie, pociągał za sobą następnego, wszyscy prawie zaraz za dwa lata sprowadzają swoje żony lub siostry i kandydatki do pracy w USA. Ruszają więc sąsiedzi za sąsiadami, krewniacy za kuzynami, wszyscy pełni nadziei na lepsze życie i poprawę losu. A ponieważ w tak małym miasteczku liczącym wtedy około 3000 ludzi wszyscy są spokrewnieni ze sobą, prawie każda rodzina wyekspediowała kogoś spośród siebie. I wybierają się do tej wymarzonej Hameryki….. trzydziestolatkowie, dwudziestolatkowie i ci zmykający przed werbunkiem do wojska. Wyjeżdżają kobiety i dziewczyny, matki obarczone malutkimi dziećmi, jak synowa Edmunda – Ignacowa czyli moja babcia Anna w 1901 roku w ślad za swym mężem Ignacym. Jedzie z nimi szwagier i brat zapraszającego, wszyscy dostali szyfkarty z opłaconym powrotem . Większość zostaje na stałe, ale część powraca wzbogacona i ustawiona na całe życie w nowym statusie ekonomicznym i w wolnej Polsce. Wyjechali z rozebranej na części i zniewolonej – wracają do niepodległej ojczyzny, aby wspólnym wysiłkiem odbudować ją ze 150-cio letniego zniszczenia. Wyjeżdżają więc Cetnarowicze, Jagielscy, Paszyńscy i przedstawiciele wszystkich innych starych rodów bieckich. Wspierają się wzajemnie i rozrastają w starym i Nowym Swiecie. A wiek XX otwiera przed nimi tajemnicze, ale jednak pełne katastrof wrota do nieznanej przyszłości.