W atmosferze radości z odzyskania przed 100 laty przez Polskę niepodległości – zapomina się o całych pokoleniach Polek i Polaków, które odchodziły z tego świata w przekonaniu straszliwej losowej krzywdy. Umierali bowiem oni, one, w świadomości, że przyszło im żyć w piekle, stworzonym przez nieludzkie systemy. Opuszczali ten ziemski padół, odarci z nadziei, godności, majątku, wypracowanego przez przodków, bezradnie też patrząc na deprawację potomstwa, które – kierowane konformizmem – przechodziło na ciemną stronę mocy, zapisując się do robotniczo-chłopskiej partii, wstępując do służb, albo współpracując z komunistyczną bezpieką. Szukając zatem śladów Niepodległej – najbardziej wymowne – znajdziemy nie tylko na polach bitew, które z ich uczestników robią bohaterów, ozdobionych wawrzynami chwały, ale też odciśniętych w życiorysach tych, którzy o Wolnej Polsce śnili, marzyli, ale jej nie doczekali…
Józef Grodecki
Teścia poznałem, kiedy miał już lat 80, jednak nadal imponował swoją niesamowitą żywotnością i tym, że był pomostem łączącym mnie z dawnymi wydarzeniami, które ja znałem jedynie z książek, a on był świadkiem, a niekiedy ich aktywnym uczestnikiem. Urodził się 16 lipca 1888 r. w prezentowanym na zdjęciu dworze w Stupsku.
https://ornatowski.com/genealogia/wspomnienia/dwor-grodeckich-stupsku/
Dwór w Stupsku
Jego rodzicami byli Franciszek i Tekla z Olszewskich Grodeccy.
Niewiele jednak jeszcze mogę powiedzieć o rodzinie jego ojca, poza bowiem odkrytymi powiązaniami z drobną szlachtą Ziemi Zawkrzeńskiej, parającą się pewnie tylko dzierżawami, bo trudno ich się doszukać w spisach właścicieli, czy podatkowych z tamtego okresu. Byli to jego pradziadkowie Cywińscy, Sulińscy, Pogorzelscy, Brzozowscy i Wileccy.
Przypuszczam także, że jego ojciec Franciszek, był raczej skromnej kondycji, początkowo bowiem nim się dobrze nie ożenił, występował w dokumentach jako pisarz ziemski. W tradycji rodzinnej pieczętował się on jednak herbem „Stary koń”.
O swoim zaś dziadku Józef Grodecki wspominał tylko tyle, że był notariuszem w Płocku.
Za to rodzina jego matki spokrewniona była z najznakomitszymi rodami Północnego Mazowsza.
Z dużym prawdopodobieństwem mogę wywieść jej pochodzenie od mitycznego Adama z Życka Rościszewskiego. Był on ojcem łowczego płockiego Ziemaka Rościszewskiego, którego żoną była Barbara, córka księcia mazowieckiego Ziemowita IV.
Ziemowit IV 1352-1426
Olszewscy h. Pobóg bowiem pochodzą z osiadłego koło Mławy znanego rodu, którego protoplastami byli: Michał i nieznana z panieńskiego nazwiska Ewa. Byli oni rodzicami urodzonego w 1751 roku Tomasza, żonatego z Rozalią, której też nazwiska nie udało się ustalić. Ci z kolei byli rodzicami urodzonego w 1775 roku Ignacego Olszewskiego, prapradziadka mojej żony. Ignacy ożenił się dnia 22 stycznia 1799 roku w Żmijewie, z córką Wojciecha i Rozalii z Miłobędzkich Bobrów – Marianną, urodzoną w 1776 roku. Pradziadek żony po kądzieli, owoc tego związku, Antoni Olszewski urodził się w 1804 roku.
Występując po latach w akcie małżeńskim już jako dziedzic dóbr Kulany, ożenił się, z urodzoną w roku 1821, z pochodząca z Woli Szydłowskiej Lucyną Burską. Ślub odbył się w Szydłowie.
Ojciec żony do gimnazjum uczęszczał w Płocku,
maturę zdał jednak w Warszawie.
Po studiach na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie uzyskał tytuł inżyniera chemii rolnej.
Praktykował w Szwajcarii u brata Ludwika Pasteura, który był profesorem chemii na Uniwersytecie we Fryburgu, następnie zatrudnił się w pracowni chemicznej Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie, specjalizując się w nawozach sztucznych.
I Wojna Światowa
Po wybuchu wojny w 1914 roku, dowodził w mundurze oficera Czerwonego Krzyża pociągiem, produkującym filtry do masek przeciwgazowych dla carskiej armii.
O swoich, dalszych, wojennych kolejach teść opowiadał bardzo wyrywkowo… o tym, że w Mińsku uczył chemii w żeńskich pensjach, prowadził w tym mieście ze wspólnikiem, który go potem okradł – duży komis. Razem z innymi finansował wtedy, wydawanie polskojęzycznej gazety, w której jak twierdził teść… debiutował artykułami Melchior Wańkowicz.
Wreszcie, że walczył z bolszewikami pod dowództwem Józefa Dowbora-Muśnickiego.
Po rozwiązaniu w wyniku ustaleń traktatu brzeskiego I Korpusu Polskiego, zaciągnął się do Armii Ochotniczej, dowodzonej przez generała Denikina.
Z nim też powędrował aż na Południe Rosji, następnie przedostał się na Krym, potem jego dowódcą został gen. Wrangel.
Dla teścia I Wojna Światowa zakończyła się dopiero w 1921 roku, kiedy wycieńczony czerwonką przybył do Warszawy.
Starsi bracia zrobili go wspólnikiem przedsiębiorstwa „Grodecki, Konopka i inni” eksploatującego węgiel w kopalni „Lilit”, położonej w miejscowości Niemce (Ostrowy Górnicze), przy stacji kolejowej Granica w Zagłębiu Dąbrowskim.
Wtedy ożenił się z Ireną Jakubską, córką Stanisława lekarza z Krzemieńca i Kazimiery z domu Niepokojczyckiej.
W 1923 roku urodził się im syn, późniejszy profesor prawa, prorektor Uniwersytetu w Leicester – Janusz Kazimierz Grodecki
https://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Kazimierz_Grodecki
Współzarządzana z braćmi spółka węglowa przeżywała kryzys. Strajki górników, załamanie się cen węgla, śmierć brata, w końcu szyby kopalni zostają zalane.
Teść przenosi się z powrotem do Warszawy, uruchamia przedsiębiorstwo” Kolpet” zajmujące się sprzedażą importowanego z Niemiec górnośląskiego węgla. Biuro przedsiębiorstwa znajdowało się przy ul. Wiejskiej Nr 17.
Teść wspominał, że konne platformy do przewożenia węgla często wypełniały całą długość ulicy Wiejskiej.
W 1928 r. rozstaje się z żoną, likwiduje przedsiębiorstwo i podejmuje pracę w Najwyższej Izbie Kontroli Państwa, do jego obowiązków należało kontrolowanie wydzierżawionych prywatnym osobom państwowych majątków rolnych.
Przeprowadza się do Konstancina, zamieszkuje w wilii „Quo Vadis”.
Tam poznaje, znacznie od niego młodszą, Marię Leonię Strycharzewską, z którą w 1936 r. w Wilnie bierze ślub.
https://ornatowski.com/genealogia/wspomnienia/strycharzewscy/
https://ornatowski.com/genealogia/wspomnienia/maria-leonia-grodecka/
II Wojna Światowa
Państwo Grodeccy zamieszkują, aż do upadku Powstania Warszawskiego przy ul. Hożej nr 7. Powodzi im się świetnie; solidna pensja inspektora ważnej, państwowej instytucji do tego dochodzą zyski z wynajmowania mieszkań, które sami podnajmują, a także zyski z dywidend przedsiębiorstw, których teść był udziałowcem. Podczas okupacji teść nadal prowadzi swoje liczne interesy, wykorzystując znajomość niemieckiego i kontakty z niemieckimi przedsiębiorcami z okresu, kiedy był właścicielem firmy „Kolpet”.
W 1941 r. zostaje aresztowany i osadzony przez gestapo na Pawiaku, pod zarzutem posiadania niedozwolonego radia. Dzięki łapówce w wysokości 10 tys. $, którą teściowa wręczyła oficerowi prowadzącemu jego sprawę, zostaje uratowany przed wywiezieniem do obozu koncentracyjnego i zwolniony z więzienia.
Teść był pasjonatem radia, które jeszcze jako młody człowiek sam zbudował w 1908 r. był to aparat na kryształki. Drugą pasją ojca żony było fotografowanie.
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, teść ma już 56 lat, więc nie bierze w nim czynnego udziału, ale oboje z teściową doświadczają grozy tamtych dni, ukrywając się w piwnicach kamienicy przy ulicy Hożej 7.
Po kapitulacji powstania zostają skierowani do obozu dla ludności cywilnej w Pruszkowie, jednak w trakcie marszu udaje się im uciec i przedostać się do Podkowy Leśnej, gdzie mieszkała jedna z sióstr teścia (Stępkowska).
W 1945 r. nie chcąc współpracować w żadnej formie z komunistami, teść… odrzucił propozycję profesury w Akademii Rolniczej w Olsztynie i osiadł na 42 hektarach w Sierzchowie, które Urząd Ziemski przekazał teściowi w rozliczeniu za rozparcelowaną nieprawnie ziemię w okolicach Mławy. (Więcej o tym na stronie https://ornatowski.com/genealogia/wspomnienia/artystyczna-koligacja/)
Zamieszkał w dwóch pokojach dworu i zaczął gospodarować, myśląc że rolnictwo jest niszą, w której przed dyktaturą ciemniaków można się schować. Przeliczył się bardzo! Okoliczni rolnicy traktowali go, jak dziedzica, komuniści piętnowali go mianem kułaka.
Byli fornale z dworu, mimo uwłaszczenia, okradali go ze zbiorów, a władza prześladowała.
Koszmar funkcjonowania we dworze, pośród ciemnego, niechętnego, awansowanego z parobków chłopstwa był uciążliwy, ale łagodziło go zamieszkiwanie we dworze, możliwość korzystania pięknego parku. Żniwa – jak mawiał teść – zaczynały się wtedy w lipcu, a kończyły w listopadzie, kiedy to wymłócono już zboże nagromadzone w stertach na polu.
Do obróbki 43 ha, teść miał dwie pary koni. W zabudowaniach gospodarskich hodował wraz z teściową żywy inwentarz, kury, kaczki, świnie, krowy… nawet owce. W 1946 r. urodziła się Jozefowi i Marii ze Strycharzewskich Grodeckim – córka Barbara.
Kontyngenty
Załamanie produkcji rolnej, jakie nastąpiło pod wpływem komunistycznej polityki kolektywizacji rolnictwa i wyniszczenia bogatszych i średniozamożnych chłopów, było głównym powodem wprowadzenia w 1951 r. dostaw obowiązkowych ziemniaków, a w 1952 zwierząt rzeźnych, mleka i zbóż dla gospodarstw chłopskich i spółdzielni produkcyjnych.
Za dostawy obowiązkowe, płacono po cenach ustalonych przez państwo, przeważnie 1/3 tego ile kosztowały na wolnym rynku.
Na początku lat 50-tych do Sierzchowa przybyła z Aleksandrowa Kujawskiego – ekipa młodzieży ZMP i zarekwirowała mu, z pieśnią na ustach 15 hektarów pola, prawem kaduka i racji bolszewickiej historii!
Coś tam na tej ziemi, oprócz propagandy uprawiali, zwrócono ją bez słowa wyjaśnienia po dwóch latach – kompletnie zachwaszczoną. A od tych zajętych przez komsomolców hektarów naliczono teściowi kontyngent przymusowej dostawy w mleku, mięsie i zbożu, z którego nie mógł się wywiązać, więc zamknięto go na pół roku w obozie koncentracyjnym w Mielęcinie koło Włocławka.
Za niewywiązanie się z dostaw obowiązkowych w latach 1952-55 ukarano ponad pół miliona rolników, głównie przez aresztowania.
W polskim „archipelagu Gułag” obóz w Mielęcinie stanowił specyficzny wyjątek. Przeznaczono go bowiem wyłącznie dla osób skazanych przez Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Komisja miała prawo wymierzać kary obozu do 2 lat za tego typu przewinienia jak spekulacja, paserstwo, niewywiązywanie się z dostaw obowiązkowych, korupcja, pędzenie bimbru, zagarniecie albo zniszczenia mienia „społecznego”. Za identyczne przestępstwa groziła zwykła sankcja karna; orzeczenia wydawane w trybie administracyjnym przez Komisję, były więc swoistym uzupełnieniem wyroków sądów, gdy brakło dowodów do skazania przez sąd, Komisja mogła przejąć sprawę.
Na terenie tego obozu stało 54 różnego typu obiektów w tym dwa niewykończone, 14 zamieszkałych (9 murowanych i 5 drewnianych, pomalowanych na żółto baraków), z których część mieściła: administrację, warsztaty (piekarnię, stolarnię, ślusarnię, pomieszczenia krawieckie, szczotkarskie, koszykarskie, szewskie itp.) oraz urządzenia gospodarcze – kuchnię, pralnie i trupiarnię, a także od 1948 r. bibliotekę i świetlicę, w której odbywały się widzenia skazanych z rodzinami. Budynki mieszkalne były wykorzystywane częściowo. Baraki składały się z 4 sal, w każdej z nich mieściło się 20 piętrowych prycz. W ekstremalnych warunkach mieściło się maksymalnie do 2400 osób.
Praca więźniów rozpoczynała się o 7.00 rano, a kończyła o 17.00 z godzinną przerwą na obiad. Pobudka budziła osadzonych o 5.00 rano, od 5.00 do 6.00. trwała toaleta i słanie łóżek, następnie odbywał się apel poranny. O godzinie 6 rozpoczynało się śniadanie (pół litra kawy bez cukru i pół kilograma chleba), przedłużenie apelu odbierało czas posiłku. Już dwadzieścia minut po szóstej więźniów pędzono do pracy. Czas pracy trwał od ośmiu do dwunastu godzin z 45 minutową przerwą na obiad (0,5 litra zupy) i kolejny apel. Kolację (0,5 litra nieokraszonej zupy) wydawano o 17.00. Dzień kończył apel wieczorny.
Ze względu na podeszły wiek „kułak” inż. Grodecki, przez cały czas tam pobytu na okrągło obierał kartofle, co było zaliczane do jednej najlżejszej z prac.
Następnie, gminny kolektyw wyparł teścia z głównego budynku do skrzydła oficyny, bo ze świetlicy zrobiono szkołę.
Co jakiś czas był, jako podejrzany element, przesłuchiwany przez UB w Aleksandrowie, niekiedy trzymano go tam nawet dwa, albo trzy dni. Wystarczył byle pretekst np. to, że nie miał zmartwionej miny, kiedy poinformował znajomego o śmierci Bieruta, o czym dowiedział się z Radia Wolna Europa. Słuchał zagranicznych radiostacji wtedy w głębokiej konspiracji. Pod kołdrą narzuconą na głowę i radio. Miał świadomość, że jest obserwowany, ale głos „Głosu Ameryki”, czy „Radia Londyn”, wspomnianej już „Wolnej Europy”, mimo zagłuszeń był dla niego dowodem, że cywilizacja nadal istnieje, że komunistyczne małpy nie opanowały całej planety.
W końcu zbliżający się do 80-tki teść z dworu w Sierzchowie się wyprowadził, przenosząc się do Ciechocinka. Ziemia stopniowo zostaje zbywana. Ostatnim jej nabywcą okazał się być syn kobiety, która służyła we dworze jeszcze u dawnych dziedziców Lityńskich. Dwór popadł w ruinę.
Ciechocinek
W Ciechocinku teść nabył pensjonat „Gdańsk” przy ulicy Konopnickiej.
Mimo trudności w zdobywaniu wszystkiego, co było potrzebne do remontu, w pensjonacie zainstalował centralne ogrzewanie i zaczął gościć kuracjuszy. Wyglądało na to, że rodzice żony odnaleźli w Ciechocinku swoją przystań, spokojną zatokę z dala od procesów budowania komunistycznej iluzji.
Jednak nie, bo dopadało go Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które postanowiło rozbudować sanatorium dla milicjantów i rozpoczęło wywłaszczanie właścicieli nieruchomości z tym sanatorium sąsiadujących. Stylowy pensjonat „Gdańsk” wraz z innymi budynkami został zburzony, a teściowie zostali w 1965 r. przeprowadzeni do dwupokojowego lokalu z ciemną kuchnią w resortowym bloku przy ul. Zdrojowej. Mieszkali tam 21 lat.
Józef Grodecki wraz z żoną Marią, córką Barbarą, autorem tekstu,
oraz z wnuczkami Basią, Agnieszką, Joanną i wnukami Antonim i Tomaszem.
Ciechocinek 1976 r.
Do końca swoich dni ojciec żony zachował jasny, pełen ciekawości świata umysł. Mimo sędziwych lat swobodnie podróżował, a to do Warszawy, z którą tyle lat był związany, a to nad morze do bratanka do Sopotu, a przede wszystkim raz, albo dwa razy w roku pokonywał 400 km. dystans, żeby spotkać się z córką i wnuczętami.
Był zdecydowanym przeciwnikiem ustroju, w którym przyszło mu żyć, przy każdej okazji – wyrażał głębokie przekonanie, iż prędzej czy później komuna musi paść, jednak upragnionego tak przez niego jej końca nie doczekał. Zabrakło mu dwa lata. Zmarł w Ciechocinku 18 sierpnia 1986 r. Został pochowany w rodzinnym grobowcu Strycharzewskich na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.