wspomnienia

Helenka Szczepańska – Sybiraczka ze Lwowa rodem z Biecza

W XX wieku w Bieczu przy ulicy Sienkiewicza (później Potockiego), nieopodal domu akuszerki p. Cisakowej mieszkała w murowanym domu rodzina Szczepańskich, sąsiadując z Eustachiewiczami. Z nimi oraz Ołpińskimi była to rodzina – powinowaci, bo z krwi ojca Ignacego Wilczyńskiego pochodziło pokrewieństwo. Matka Salomei Szczepańskiej była z domu Wilczyńska, tak, jak i babka Rożniówien, które wyszły za Eustachiewicza – jedna a druga za Ołpińskiego. Marianna Szczepańska pochodziła z rodziny burgrabiego bieckiego z czasów przedrozbiorowych. Urodzona w 1790 roku została żoną Ignacego Wilczyńskiego (żyła do 1868 r.) i między innymi dziećmi mieli córkę Monikę Wilczyńską, która została matką naszej babci Anny Rożeń, czyli Marianna Szczepańska jest naszą pra-pra-babcią. Dwaj inni bracia z tej rodziny Antoni i Franciszek Szczepańscy byli powstańcami 1863 roku i tylko Franciszek wrócił żywy. Jeden z braci Szczepańskich wziął za żonę Salomeę Solecką, a ta urodziła mu czworo dzieci i najstarszą córkę Helenę.

I to o niej jest opowieść.

Helenka była córką Adama Szczepańskiego i Salomei z domu Solecka. Urodziła się jako najstarsze dziecko swych rodziców Adama (1877 – 1939)i wspomnianej Salomei. Helena jeszcze przed wojną wyjechała do ciotek Marii i Zofii Brożynówien do Lwowa i tam ją wychowywały. Ukończyła średnią szkołę, zrobiła maturę we Lwowie, a potem dostała się na posadę. Niestety zastała ją tam wojna i zajęcie Lwowa przez bolszewików. Helena była młoda i ładna i jakiś bolszewicki oficer zakochał się w niej i wyszła za niego za mąż. I kiedy ten nieznany z imienia mąż ruszył na front, kazał jej udać się z nowonarodzoną córeczką do swojej matki nad Morze Czarne bodajże do Odessy, gdzie ją sam odwiózł. W ten sposób straciła kontakt z ciotkami, które powróciły do Biecza. Natomiast o Helenie słuch zaginął, okazało się potem, że rosyjska teściowa, kiedy syn poszedł z frontem, odesłała ją jako nienawistną Polaczkę na Sybir z własną wnuczką Martą. Helenkę z małym dzieckiem na ręku zabrało NKWD i wieść o jej losach nigdy do Polski nie dotarła. Na nic się zdało długotrwałe oczekiwanie matki Salomei w kraju i do samej śmierci nie dostała żadnego znaku życia od ukochanej córki, za którą oczy wypłakiwała i żyła nadzieją, że wróci i ucieszy stęsknione serce matki. Pomimo poszukiwań przez PCK, i innych organizacji nie napłynęła żadna informacja, nadzieję matce dawały wróżby z kart na ustawicznie zadawane pytanie: czy żyje i jaki jest jej los. Salomea chciała koniecznie przed śmiercią doczekać powrotu córki i nakazała pozostałym, młodszym dzieciom nadal poszukiwać siostry, kiedy jej już nie będzie na tym świecie. Była schorowana, cierpiała na nowotwór żołądka i niestety powrotu córki nie doczekała. Zmarła po wypisaniu kolejnego listu do Stalina, Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Jeszcze tylko przed swoją śmiercią przykazała rodzinie, aby nie zaprzestawali poszukiwań, a w razie gdyby się córka zaginiona odnalazła, pomóc jej we wszystkim, obdarować częścią należnego majątku i ułatwić start w Polsce, a przede wszystkim przyjąć do domu rodzinnego. A jeśliby przyszła wiadomość, że zmarła, to rodzeństwo ma pojechać na jej grób.

A tymczasem… Helena wbrew wszystkiemu, całemu złemu swemu losowi zachowała życie. Ale co to było za życie! Żyła daleko na Syberii w nędznym posiółku, skąd via Moskwa przyjechała do ojczyzny w latach sześćdziesiątych w poszukiwaniu matki – w nagrodę uzyskaną od Chruszczowa za swoje wyniki pracy jako traktorzystki. Niestety nie zobaczyła już matki żywej, był to rok 1962, a ona kaleczyła język polski i nic nie rozumiała, co jest w kraju. Szła sobie od stacji w Bieczu do rynku i po drodze pytała ludzi, gdzie mieszka Salomea Szczepańska. Ktoś jej powiedział, że na cmentarzu, więc szła dalej do rynku, przy którym ktoś ją przyprowadził do siostry Marii Wędrychowiczowej, właśnie mieszkającej w Rynku. Tam opowiedziała swoje losy. Rozglądała się dookoła i stwierdziła, że wszyscy są „burżujami” i nie pracują i chciała natychmiast odjeżdżać. Przyszli jej bracia Adam i Olek i inni ludzie zaczęli jej tłumaczyć i przedstawiać swoje racje o Polsce. Uczyli ją mówić po polsku i opowiedziała swoją historię. Z Odessy wywieziono ją pierwszym transportem do tajgi na Syberię. Jechała z malutkim dzieckiem dwa miesiące i po wyjściu z pociągu w środku lasu szła razem z innymi ludźmi bardzo długo i nigdzie nie było widać zapowiedzianego domu czy schronienia. I kiedy okazało się, że nie ma żadnego nigdzie domu, ludzie się zatrzymali i pobudowali chaty z gałęzi i zamieszkali w nich, aby przetrwać zimę. Był straszny głód, karczowali las, zaczęli hodować jakieś zwierzęta, a później powstał kołchoz. W tym zbiorowisku ludzi ona była najmądrzejsza, umiała pisać i czytać, zatrudniono więc ją do liczenia i pisania kołchozowej dokumentacji. Było jej samej ciężko i aby wykarczować działkę przyzagrodową oraz wybudować chatę, wzięła sobie staruszka za męża, który jej pomagał w domu i wychowywał dziecko podczas jej nieobecności. Kołchoz rósł w oczach i miał najlepsze wyniki w hodowli zwierząt domowych oraz plonach. Dorastającą córkę wysłała do szkoły, bo w międzyczasie została kierownikiem kołchozu i otrzymywała nagrody za wyniki produkcyjne, oraz odznaczenia. Ta uprzywilejowana sytuacja pozwoliła jej wysłać córkę do Irkucka, a następnie do Moskwy i tam Marta zdobyła wyższe wykształcenie. A jakie to? – pytali ciekawie krewniacy. A traktorzystki – umie na traktorze jeździć i na wszystkich markach traktorów i zna się na glebie i drzewach. I kiedy krewniacy usiłowali poprawić jej mniemanie, co tego „wyższego wykształcenia”, protestowała i obstawała przy swoim oglądzie dostępnego dla niej świata. Helenka była w 1962 roku starą, pomarszczoną, zniszczoną, zgarbioną babulinką, a naprawdę liczyła około czterdzieści lat życia wtedy. Zapytana jak uzyskała wreszcie zezwolenie na wyjazd z ZSRR odpowiedziała łamaną polszczyzną, bardziej po rosyjsku: „jak ja zdobyłam tam tak wielkie uznanie i odznaczenia za pracę w kołchozie i sowchozie, to zostałam zaproszona w nagrodę do Moskwy do naczelnych władz, a tam sam Chruszczow zapytał mnie czego bym chciała, czego bym pragnęła? Jak jeszcze może mnie wynagrodzić za osiągnięcia gospodarcze w kołchozie. I Helenka odpowiedziała Nikicie Chruszczowowi: „chciałabym choć jeden raz zobaczyć swoją matuszkę”. Chruszczow pyta przy wszystkich: a gdzie ta Twoja matuszka mieszka? Odpowiedziałam zaskoczonemu przywódcy że… w Polszy! A on skonsternowany…. Gdzie? W Polszy! Gdzie? W krakowskiej guberni w Bieczu! Chruszczow mówi… To ty chcesz tak daleko jechać? I wrócisz!? Tak! Mam córkę, więc wrócę, tylko matkę i rodzeństwo zobaczę i wrócę! Zobaczę kto i co zostało po wojnie i wrócę! Nic nie wiem o swojej rodzinie. Chruszczow na to powiedział: Skoro nie chcesz pieniędzy, ani urlopu tutaj w kurorcie w naszej matuszce Rosji, to pojedziesz i wrócisz tu! I tak się stało!

Przygotowania do wyjazdu Helenki trwały cały rok. Mój stary mąż, wszyscy ludzie z kołchozu i cała wieś mi pomagali, abym mogła wyjechać do matki… a ona umarła! Była już starucha i umarła! (Nawet łza jej nie pociekła, tak ją te syberyjskie śmierci innych zahartowały… tamta codzienność!). To mój mąż na wyjazd specjalnie pojechał do Irkucka żeby mi kupić najdroższy i najlepszy materiał na kostium i dał do krawca, żeby mi uszył! Ładny – prawda? (Był to zafarbowany worek jutowy). I kiedy siostra Marysia i inne kobiety z rodziny dały Helence nowe, polskie ubrania, to ona nie chciała ich włożyć, żeby nie wyglądać na burżujkę. Ale na siłę ją w coś ubrali i dali chustkę a głowę, a na nogi zwyczajne buty, bo miała tylko walonki. Nie usiadła na chwilę, tylko cały czas coś robiła, a to plewiła ogród, a to coś innego i dziwiła się, że wokół wszyscy próżnują po przyjściu z pracy w zakładach. Skróciła swój pobyt w Polsce, bo źle jej tu było… bo tylko jedzą i piją, siedzą i nic nie robią. Jak tak można żyć? – pytała. A przecież wszyscy pracowali, cała, polska rodzina Helenki. Siostra Marysia prowadziła sklep GS, brat Olek pracował w tartaku i mieszkał w domu jej matki, brat Adam też miał pracę jako strażak, mieszkał u swojej żony na Przedmieściu. Helenka się nudziła i tęskniła za swoją rodziną, kołchozem, a przede wszystkim pracą do której przywykła. Postanowiła wracać.

Rodzeństwo spłaciło ją z należnego spadku po rodzicach i kupili materiałów na sukienki, ubrania, różnych potrzebnych rzeczy i spakowali to wszystko do trzech walizek. Odwieźli ją do Przemyśla samochodem, ale po przekroczeniu granicy cały jej dobytek skonfiskowali jej współobywatele, za którymi tak tęskniła i z którymi się utożsamiała, biedna. Nie pomogły żadne starania, zaświadczenia łapówki, znajomości. Została z jedną walizką, z 1 materiałem, 1 kompletem bielizny, 1 kompletem pościeli i drobiazgami kosmetycznymi. Po dwóch miesiącach podróży przez ZSRR wróciła do swego kołchozu i napisała list po rosyjsku, że jest już w swojej wsi i teraz najbogatsza ze wszystkich. Jej córka i mąż bardzo się ucieszyli z prezentów. Wśród nich był polski elementarz i różaniec i święty obrazek NMP, żeby nauczyła córkę polskiego i modlić się. Ale ta odmówiła – nie czuła już takiej potrzeby, widocznie została gruntownie zrusyfikowana, widocznie i geny ojca odegrały swoją rolę. Wkrótce umarł jej mąż, córka pojechała gdzieś daleko, a samotna Helena oczekiwała teraz wizyty swoich braci Adama i Olka w głębi swojej tajgi. I kiedy oni dotarli do Irkucka – jechali dwa tygodnie pociągiem – zostali zaaresztowani pod pretekstem szpiegostwa na rzecz amerykańskiego wywiadu i siedzieli tydzień, zanim sprawa się wyjaśniła i władze sprawdziły ich cel podróży oraz podany adres kołchozu, do którego jechali. Musieli w celu dotarcia do kołchozu przepłynąć Jenisej, ale nie wiedzieli czym i jak, bo nie widać było żadnej łodzi czy innego środka komunikacji wodnej. Jedynie przypływały bale drewna spławiane rzeką po spięciu ich hakami. Jenisej w tym miejscu jest tak szeroki, że nie widać drugiego brzegu, a bracia czekali z walizkami nad tą wielką wodą. Miejscowi ludzie powiedzieli, że tylko 2 razy w tygodniu odpływa łódka, ale tym razem nie przypłynęła i tylko ogromne bale drewna szły z wartkim nurtem. Szczepańscy zastanawiali się jak między tymi ogromnymi balami może przepłynąć mała łódka, żeby nie zostać zmiażdżona? I podczas tego czekania zostali właśnie zaaresztowani jako podejrzani o szpiegostwo przez funkcjonariuszy milicji. Zabrano im paszporty i milicjanci udając, że czytają (trzymali do góry nogami) zabrali podejrzanych do aresztu. Następnie wykonali szereg telefonów do Moskwy celem sprawdzenia niebywałych intruzów. Trwało to tydzień i pozostało tylko ostatnie siedem dni jeszcze na samą wizytę u siostry. Zwolnieni z więzienia poszli nad brzeg Jenisjeju, przypłynęła łódka – skorupka i jak tu wsiadać, skoro dookoła płynie mnóstwo bali? Bracia przeżegnali się ukradkiem i z duszą na ramieniu obserwowali przewoźnika jak z cyrkową umiejętnością manewrował wiosłami to przyciągając, to odpychając bale i burty. Szczęśliwie osiągnęli przeciwny brzeg, wysiedli, a tu szczere pole bez końca, pustkowie, wieczór zapada, nic nie widać, ani słychać, łódka odpłynęła z powrotem. I kiedy stracili nadzieję na dalszą drogę, nadjechał z ciemności traktor, a traktorzysta zapytał: czy to Adam i Olek Szczepańscy? Bracia Heleny? I po chwili wahania, czy znowu nie trafią do aresztu, dali się namówić po rosyjsku do skorzystania z tego pojazdu. Nie było żadnej drogi, drogowskazów, dookoła tylko równina i lasy. Zupełnie nie wiedzieli jak trafi do celu ich nowy przewoźnik. On zagadnięty odpowiedział, że po gwiazdach. Co jakiś czas się zatrzymywał i obserwował położenie gwiazd na niebie. I tak dojechali do kołchozu, po całonocnej wędrówce przez step i zatrzymywaniu się co kilka kilometrów, w celu obserwacji nieba i położenia gwiazd. Rankiem dotarli do celu, cała wieś na nich czekała, zaczęły się wiwaty, tańce, granie i popijanie wódki. Na zagryzkę była słonina i chleb, oraz rarytas: kiszone ogórki. Z domu siostry musieli iść na poczęstunek do każdego domu po kolei i wszędzie byli serdecznie witani w identyczny sposób, więc chcieli się zrewanżować i kupić papierosy. Zapytali siostry gdzie jest sklep, a ona odrzekła, że przyjedzie za trzy dni i trzeba mieć słoninę jako zapłatę. Ten objazdowy sklep nie żądał rubli, tylko i wyłącznie słoninę, a okazał się ciężarowym samochodem i Helena zapłaciła za nasze zakupy czyli papierosy i słodycze i wódkę, słoniną i prosiakiem. Cała wieś ich żegnała nad Jenisjejem i powrotną drogę odbyli do Moskwy jadąc dwa tygodnie, a stąd tylko cztery dni do Polski. I tak przysłowiowa szczera dusza rosyjskiego mużyka stanęła do rywalizacji z mieszczańską gościnnością polskiej rodziny. Helena nigdy by się nie zaaklimatyzowała w Polsce, uważała rodzeństwo za burżujów jak i wszyscy jej nowi ziomkowie. Starszy brat Olek był w partyzantce, widział Rusków w lasach na Podkarpaciu, ale takiej nędzy nie wyobrażał sobie nigdy. Mówił oni tam żyją, jak w epoce kamienia łupanego. Niestety nie widzieli nigdy siostrzenicy, podobno wyszła za mąż, powiedzieli, że zawsze przyjmą ją do rodziny i może wrócić do Polski, żeby napisała choć po rosyjsku. Ale po Helence znowu słuch zaginął… milczenie tym razem chyba ostateczne.

Spisała Anna Tryszczyło – Mróz