Pewien lekarz miał woźnicę, z którym czasem jako z dawnym swym sługą zwykł był poufale żartować. Woźnica widząc, że pan miał wielki zysk od chorych, często mu się naprzykrzał prosząc, aby go lekarskiej sztuki nauczył, mniemając, iż ją mógłby prędko pojąć, ponieważ umiał doskonale konie leczyć, i przydawał, iż łatwiej jest ludzi niż konie leczyć, ponieważ człowiek może swą chorobę opowiedzieć, czego koń nie potrafi. Lekarz nakoniec udał po sobie, iż już na to przystawał. Przetoż dał mu swoje stare szaty doktorskie i obiecał, iż go chciał brać z sobą do chorych, żeby się przy nim przyuczał. Woźnica z radości nie wiedział, co miał czynić. Tymczasem lekarz opowiedziawszy to wszystko przed jednym z swoich chorych, namówił się z ludźmi jego, jak mają postąpić, gdy z tym przyjdzie woźnicą do nich. Nazajutrz bierze woźnicę z sobą do owego chorego i zaleca go jako swego ucznia. Potem pomówiwszy z chorym, każe sobie pokazać stolec jego, tymczasem podług umowy były to konfitury w czystem naczyniu. Weźmie tedy ów lekarz łyżkę jednę i drugą owego niby stolca i zjadłszy zacznie sądzić o zdrowiu chorego. Nakoniec przepisawszy lekarstwa mówi, iż po obiedzie sam przybyć nie może, ale przyśle swego ucznia dla obaczenia stolca. Woźnica po obiedzie idzie tam z radością: pyta o to i owo chorego naśladując swego nauczyciela, nakoniec każe dać stolec, gdzie już nie konfitury były, ale to, co tam być powinno. Zaczerpnie łyżkę z owego stolca i śmiało włoży sobie do gęby. Tu nasz nowy lekarz nie wie, co robić: trzeba połknąć, chcąc naśladować nauczyciela, ale natura nie pozwala. Przezwyciężywszy jednak w tern siebie, gdy widział, iż tam wytrzymać nie mógł, przybiegł do pana swego i z gniewem zrzucając szaty doktorskie rzecze:
»Niech kaci wezmą ten urząd lekarski! Wolę mieć sprawę ż końmi, niż z chorymi ludźmi.«