wspomnienia

Konstancja Kwiatkowska – Ołpińska urodziła się w sto trzydzieści lat po straszliwej zarazie, która zmiotła całą ludność tego królewskiego miasta – Biecza. Jej pra pra dziadek jako, jeden z trzech pozostałych przy życiu ludzi przetrwał i w 1721 roku żył, ocalały jako jeden z trzech pozostałych przy życiu obywateli wielkiego ongiś miasta. Skąd wiem, że dziadek? bo nie było innych obywateli żywych w mieście. Nie ma także żadnych ksiąg z tego okresu, nawet ks. pleban był wójtem do 1802 roku ks. Jan Bochniewicz z powodu braku innych rajców miasta Biecza.

W księdze lustracyjnej z roku 1721 zapisano, że na ulicy św. Ducha przy kościele szpitalnym ufundowanym przez św. Jadwigę ( zauważcie w roku 1721 ! nazywa się królową Jadwigę świętą !!! ) jest domek nowo naprawiony, w którym zmarł pan Orłowski i że teraz mieszka w nim… K w i a t k o w s k i… a za 130 lat księgi notują naszą prababcię, która wychodzi w wieku 18 lat za mąż za naszego 32 – letniego prapradziadka i rodzi mu tyle dzieci. Aż czternaścioro, a może nie wszystkie zostały zapisane, albo odnalezione w księgach.: byli to sami synowie i tylko dwie córki, pierwsza córka Antonina., w 1881, ostatnia Wiktoria 1889r.

Konstancja była córką Antoniego Kwiatkowskiego i Magdaleny Gumuła.

Wśród dzieci jej najstarszym wydaje się być syn Antoni ur. w 1868 r, potem Jan i Ludwik – bliźniacy w 1869, następnie – mój dziadek Ignacy ( II ) urodzony w 1870 roku, kiedy jego rodzice Edmund miał lat 35 lat a matka 21 lat, potem był Franciszek ur. w 1872 roku, trzecim Ludwik w 1874 roku, dwóch Piotrów jeden za drugim 1876 i 78, Władysław w 1882, Adam w 1883, Józef 1885, Aleksander i Jan w 1888 – drugi raz bliźniaki ! Rodząc swoją ostatnią córkę mogła zbliżać się do klimakterium, i to dziecko urodzone po bliźniętach, które nie przeżyły, w 1889 – Wiktoria – jedyna córka; którą nazwano Wiktorią na znak zwycięstwa w oczekiwaniu na dziewczynkę ….w 1889, zaraz potem chyba umiera, bo rodzą się następne dzieci z innej żony od roku 1890 !!!! Nie wiadomo czy to była córka Konstancji czy Anieli Bara, bo też to imię nosi córka Anieli i Edmunda, zapisana pod datą chrztu w roku 1891r. zmarła w dwa lata po śmierci matki 20 marca 1892 roku mając trzy latka. Pierwszym synem z drugiej matki jest Adam, który umiera zaraz po urodzeniu z Anieli Bara.

Zapisy metrykalne w księgach Biecza notowane są dopiero w roku 1878 w domu nr, natomiast wcześniejsze od tej daty, poprzednie notowane są w domu na Przedmieściu nr 350 w domu Kwiatkowskich, w księgach Belnej, bo tam zapewne przed wybudowaniem nowego domu w samym Bieczu, mieszkała rodzina zanim się przeprowadziła do centrum .)

Nie wiadomo także, w której księdze znajduje się ZAPIS O URODZENIU syna FRANCISZKA drugiego z dwóch najstarszych, żyjących synów.

a w 1890 prababcia zmarła w dniu 6 stycznia 1890 roku utrudzona ciążami i porodami w okresie dwudziestu ośmiu lat prokreacji rodu. Siedmioletni jej synek Adam pod opieką macochy Anieli przeżył swą mamusię tylko o rok, zmarł 30 grudnia 1890 roku.

Dziadek, jednak przyzwyczajony do obecności kobiety przy swym boku, niezbędnej gospodyni w prowadzeniu domu i rolnego gospodarstwa nie dał za wygraną, potrzebował także opiekunki do bardzo małych młodszych latorośli, które matka osierociła, więc ożenił się zaraz powtórnie – w roku śmierci Konstancji czyli w 1890 z wzmiankowaną Anielą Bara, która miała w chwili ślubu 28 i pół roku i zaraz zaczęła rodzić dziadkowi następne dzieci.

Niejasne jest także zapisanie dwu dziewczynek imieniem Wiktoria 1889 i 1891 czy to jedna i ta sama czy dwie? Z różnych matek?

Owa druga żona była przy Konstancji i Edmundzie jako piastunka do dzieci .

I jeszcze jedno, dat urodzin dzieci starszych Edmunda i prababci Konstancji należy szukać w księdze Belnej, Przedmieścia, widocznie budowali dom w Bieczu i przeprowadzili się tam dopiero w 1877 roku, a jak zapisano w bieckiej księdze syna Piotra, który zmarł w dzieciństwie.

Prababcia Konstancja chyba nigdy nie pozostawała w ciągu swojego krótkiego życia poza stanem błogosławionym, natychmiast po urodzeniu była przy nadziei z kolejnym potomkiem i tak od samego ślubu zawartego w Bieczu w 1867 roku.

Urodziła się w 1849 roku, a więc była silnym dzieckiem, skoro przetrwała epidemię strasznej cholery zbierającej swoje nieubłagane żniwo w latach 1849 – 1855 – 56. Na lata jej dzieciństwa i wczesnej młodości przypada okres ciężkich klęsk elementarnych, jak lata suszy, głodu, zarazy ziemniaczanej i choroby, od której wymarło prawie dwie trzecie mieszkańców, zwłaszcza dzieci. Z tego okresu pochodzi cmentarz choleryczny, gdzie nie nadążano chować zmarłych i przysypywano zwłoki jedynie wapnem, bez właściwego pochówku, a ludzie unikali się wzajemnie i nie kontaktowali . Do dzisiaj w Bieczu stoi pod klasztorem kapliczka upamiętniająca to katastrofalne wydarzenie, za domem Anieli Ołpińskiej – Piękosiowej.

Jak wyglądało jej codzienne życie od wczesnej młodości, kiedy nieustannie chodziła w ciąży z kolejnym dzieckiem, które wkrótce umierało? Przeżyli tylko najstarsi synowie, i wyemigrowali do Ameryki zaraz po jej przedwczesnej śmierci. Miała zaledwie 40 lat …….i czternaścioro dzieci, na pewno dwie pary bliźniąt, a przecież księgi nie notowały poronień, a z uwagi na ciężką pracą fizyczną ponad siły, musiały się one przydarzać. Umarła zapewne z wycieńczenia po ostatnim porodzie po długo oczekiwanej córeczce Wiktorii. Musiała mieć komplikacje poporodowe i już nie wyzdrowiała …. a jakąż wtedy była opieka medyczna?

Jedna stara akuszerka, która przyjmowała wszystkie przychodzące na ten świat dzieci. Pamiętam z jaką nabożną czcią i szacunkiem nasza mama wskazywała dom pani Cisakowej – akuszerki, która zamieszkała właśnie w domu pradziadka Edmunda chyba po jego śmierci.

Za życia prababci zaszło tyle rewelacyjnych zmian, jak np. budowa linii kolejowej tuż pod jej domem, kilkanaście lat przed jej odejściem w zaświaty. Można sobie wyobrazić, jak jej maluchy wyglądały przez okna swego domu na sztrekę, aby zobaczyć tego rozpędzonego, parskającego parą czarnego potwora, tuż na dole, gdzie tak niedawno ich ojciec miał stajnie i trzymał w niej swoje konie i wozy. Musiał chyba je zlikwidować i może to był ten dodatkowy stres, który ją zabrał ….. to zmartwienie …..co teraz z nami będzie, odwieczne strapienie matki rodziny wielodzietnej.

Bo ze swych okien musiała oglądać kładzenie torów pod budowaną linię kolejową, która dla niej oznaczała utratę dotychczasowego bytu, katastrofę podstaw – ta likwidacja stajni i powstanie na jej miejscu torów tzw. sztreki . Były to lata 1872 – 84, a ona biedna nie rozumiała dlaczego takie nieszczęście spadło na jej, właśnie rodzinę. Być może dziadek po utracie miejsca swojej pracy zubożał, nie potrafił dostosować się do nowej sytuacji, przekwalifikował się na szewca, aby dać utrzymanie wielkiej rodzinie i dlatego proboszcz notuje w 1910 roku jego zawód jako szewc, kiedy pradziadek jako narzeczony daje na zapowiedzi z trzecią kandydatką na żonę .

Miał wtedy 75 lat i wedle ówczesnego pojęcia był zgrzybiałym starcem, a nadal mieszkały w jego domu najmłodsze dzieci i a należało uprawiać spory areał ziemi przyznanej wielodzietnej rodzinie przez władze miasta z legatu ks. Bochniewicza. Dlatego potrzebne były nowe ręce do pracy, aby podołać zadaniu uprawiania pola, utrzymaniu zwierząt domowych, koni jako siły pociągowej, krów jako dostarczycielek mleka i koniecznego nawozu do uprawy. Dlatego ożenek pradziadka miał przede wszystkim aspekt ekonomiczny, nowa żona, młoda, powinna gwarantować normalną egzystencję rodziny. Te hektary ziemi z legatów znajdowały się poza miastem w kierunku do wsi Binarowa i na mocy postanowienia dobroczyńcy Biecza, otrzymywały je każda z rodzin wielodzietnych, jako że w XIX wieku już nie można było się utrzymać z samego rzemiosła i uprawa roli stanowiła o podstawie bytu. Był to typowy proces we wszystkich małych miasteczkach Małopolski, upodabniających się do okolicznych wsi. Trzeba bowiem zauważyć, że na skutek zarządzeń austriackich cały handel skupili w swych rękach Zydzi masowo napływający do miasteczek …….Co czuła biedna babcia zmordowana ciążami i porodami i chorobami oraz śmiercią swych niemowląt, niosąca cały trud prowadzenia i utrzymania domu? I jeśli pradziadek jako długoletni żołnierz wojskowego drylu zastosował w domu owe zdyscyplinowanie domowników, to bezmiar jej poświęcenia i trwania rodziny wydaje się uświęcony bezprzykładną cierpliwością i pokutą za nie popełnione winy.

Zatrudniała do pracy sezonowej ludzi ze wsi, którzy byli w jeszcze trudniejszej sytuacji ekonomicznej. Byli to tzw. zagrodnicy, chłopi nie posiadający pola, a mieszkający dookoła Biecza w lichych chałupkach, lub wyrobnicy, mieszkający kątem komornicy. Toż ona właśnie powinna być ogłoszona świętą, Matką – Polką !!! Nic dziwnego, że na jej cześć nadawano dziewczynkom – wnuczkom i krewnym jej imię, tak jak dostała je moja cioteczna siostra Iga, widocznie jej mama opowiadała o babci Konstancji.

A gospodarność naszej mamy, która zapewne też słyszała z opowiadań od swojego ojca Ignacego peany na cześć babci Konstancji, jak to była wspaniałą gospodynią, najlepszą z matek, wszystko umiejącą i ze wszystkim umiejącą sobie poradzić, łącznie z hodowlą krów i prowadzeniem gospodarczym domu, prawie wiejskiego.

I od pierwszej połowy XVIII wieku wszystkie dzieje rodziny Kwiatkowskich i Ołpińskich rozgrywały się na tej samej uliczce prowadzącej do grodu i szpitala św. Ducha, później zwanym kr. Jadwigi, dwadzieścia kroków od płd. wschodniej pierzei rynku naprzeciwko domu Pańskiego, i w latach powojennych ( po II wojnie świat) za domem Bartusiaka.

Czy malutki Przemek, jej XX wieczny potomek po kądzieli, trzymany przy oknie z widokiem na rzekę Ropę i biegnący równolegle tor kolejowy – przez swoją babcię Marię z Ołpińskich, a wnuczkę Konstancji miał pojęcie, że oglądał ten sam zachwycający dla niego widok, który jego pra pra babcię napawał przerażeniem i skrócił jej życie? Tak wyglądają pokolenia i jakże inne są ich spojrzenia na te same sprawy …. jak bolesne jest niedostrzeganie i lekceważenie wysiłków poprzednich pokoleń, ich zmagania się, aby potomkowie mogli się cieszyć i radować na gruzach ich bólu i cierpienia, wyrzeczeń i heroizmu. tak ważne jest poznanie swych korzeni, aby docenić tę nieustanną mrówczą pracę poprzednich pokoleń, aby ich nie zmarnować, a przeciwnie otaczać czcią i należnym szacunkiem z obietnicą kontynuacji wielkiego dzieła przodków.

Nawet nie wiem, gdzie są mogiły babci i dziadka na starym bieckim cmentarzu, położonym na wysokim wzniesieniu, zapewne dawno je wielokrotnie przekopano, żadnego śladu ich życia i bólu i pracy, tylko pamięć wnuków nich będzie wiecznym wyrazem hołdu dla ich życia, niech trwa i nigdy nie przeminie.