Janina Majewska
Mama
mojej Mamy
Urodziła się 2 maja 1883 r. w Świniarach na ziemi Sandomierskiej, z ojca Józefata Niezgoda-Marynowskiego, syna Ignacego, Powstańca z 1831r. i 1863r i z matki Stanisławy Weyrauch, córki architekta z Sandomierza. Wychowywała się w wielkiej tradycji niepodległościowej, gdyż również Jej ojciec, wraz ze swoimi braćmi, uczestniczyli w Powstaniu Styczniowym. U schyłku XIX w. z całą rodziną zamieszkała w Tumie koło Łęczycy. Jak na ówczesne czasy była wszechstronnie wykształcona i bardzo dobrze władała językiem francuskim, rosyjskim i niemieckim Pod koniec 1901 roku podjęła pracę w Łodzi. W dzieciństwie nie spytałam gdzie i w jakim charakterze, a po latach nie napotkałam na najdrobniejszy ślad w żadnych prywatnych dokumentach. Pamiętam tylko słowo: „biuro”.
Rok później została prywatną nauczycielką w Piasecznie. Tu poznała przyszłego męża, Bronisława Majewskiego herbu Starykoń, Wielkopolanina, studenta Akademii Ekonomicznej w Hanowerze, mieszkającego w Warszawie, który po skończeniu studiów rozpoczął pracę w stołecznym banku. 21.VIII.1909 r. w warszawskim kościele na Lesznie odbył się ich ślub. Jako prokurent banku zaledwie pięć lat Dziadzio cieszył się wspaniałą rodziną i nienajgorszą przecież posadą – 10 września 1914 r. został przez władze carskie internowany oraz wywieziony na Syberię do Tobolska.. Cóż mogła w takiej sytuacji począć samotna żona i matka z trójką małych dzieci? – wszczęła starania, by jak najszybciej połączyć się mężem i ojcem. Nadarzyła się korzystna okazja, ponieważ siostra Dziadka – żona Słowaka Gustawa Pauliny, będącego przedstawicielem firmy austriackiej na całe imperium rosyjskie i mającego w Warszawie, w Moskwie i w Petersburgu służbowe lokum, od pewnego czasu przebywała z rodziną w Rosji, w tym także ze swą matką Władysławą z Gniadkiewiczów Majewską. Zatem Babunia otrzymała zezwolenie na opuszczenie Warszawy i 5.VII 1915 r. razem z dziećmi pojechała do Moskwy. W wyniku intensywnych starań Dziadzio otrzymał zezwolenie na opuszczenie Tobolska bez prawa opuszczania „imperium”
Trzy Panie Majewskie bardzo aktywnie działały w parafii kościoła polskiego. Między innymi prowadziły „ochronkę” i „szkółkę” dla dzieci. Pamiętam, jak Babunia ubolewała, że nic nie wie, co się stało z Jej „dziećmi”, które podawała w Moskwie do chrztu. A ponoć było ich bardzo wiele.
W 1917 r. wybuchła rewolucja październikowa, a wraz z nią zaczęły się zawirowania oraz wielki głód. Uciekając przed militarnymi działaniami dostali się do transportu skierowanego się na daleki wschód i po bardzo wielu tygodniach o głodzie i w mrozie dotarli do Omska ma Syberii. Tu Dziadzio został skierowany do pracy w fabryce wyrobów wojłokowych, gdzie przydzielono mu szefowanie biuru. Dwójka starszych dzieci poszła do rosyjskiej szkoły, a warunki bytowe i życiowe były ciężkie i stale się pogarszały. Powoli zaczęli na pieniądze zamieniać własną garderobę. Szybko powstało Towarzystwo Polaków, a wspólnie z nimi łatwiej było godzić się z losem.
Wybuch wojny polsko-bolszewickiej spowodował ogromny przypływ nienawiści wobec Polaków. Wtedy żyło im się szczególnie ciężko. Na szczęście w końcu września 1921r. w wyniku Pokoju Brzeskiego, mogli jako „zakładnicy” wrócić do kraju,
Ich docelowym miejscem stał się Poznań, gdzie mieszkał brat Dziadka – Antoni, który w czasie ich bardzo długiej podróży przez niemal całą Rosję – nagle umarł.
Dzięki serdecznej pomocy bratowej dość szybko zadomowili się w Poznaniu.. Dzieci dorastały, mąż objął stanowisko prokurenta Banku Cukrownictwa. Zaczęli żyć spokojnie i dostatnio, a na świecie pojawiły się wnuczęta.. Aż nastał wrzesień 1939 r. zaś po nim styczeń 1940 rok i z transportem wygnanych z miasta dotarli wraz z najmłodszym synem do Krakowa. Tam przyjęci przez Klasztor Karmelitów wreszcie mogli spokojnie pomyśleć, co dalej. Z końcem roku przenieśli się do Warszawy, gdzie była już córka z dziećmi. A potem?
potem nastąpiła śmierć najmłodszego 20 letniego syna, zamęczonego w szpitalu przez niemieckich lekarzy, następnie Powstanie Warszawskie na Lwowskiej, wygnanie do Pruszkowa i szczęśliwe wydostanie się z obozu po pierwszej nocy przespanej na cementowym klepisku. Następnie bardzo długa wędrówka na południe Polski, zakończona w Nowym Targu, gdzie w pobliżu Rynku doczekaliśmy się pod dachem samarytańskiej Rodziny Ścisłowczów styczniowej nocy 1945 r.
Na wiosnę zaczęła się kolejna wędrówka. Najpierw kilka miesięcy u syna w Witaszycach koło Jarocina, potem także kilka w Bytomiu u przyjaciółki córki z czasów poznańskich, poczym dłuższy czas w Zabrzu, w mieszkaniu przyjaciół z czasów syberyjskich, gdzie Dziadek w biurze Mostostalu nabył prawa do emerytury.
I znów przeprowadzka na kilka lat do Wschowy, bliżej syna, ale starzejąc się i nie chcąc dzieciom sprawiać kłopotu w 1958 roku podejmują decyzję – dom rencistów..
Zamieszkali w Sulechowie na ziemi lubuskiej, by po roku przenieść się, dzięki staraniom córki, do domu seniora dla Bankowców w Skolimowie pod Warszawą Po śmierci Dziadka (21.I.1960), gdy Mama wreszcie otrzymała pracę z prawdziwym mieszkaniem (służbowym), wzięła Babunię od razu do siebie. Dla mnie nastąpiły znowu cudowne lata prawdziwego ciepła. W domu „trzech dziewczyn” – jak mawiała Seniorka, zaczęli pojawiać się członkowie Rodziny, których wcześniej nie znałam, albo znałam tylko z opowiadań.
Babunia do śmierci nie traciła pogody ducha i nie przestawała się interesować
światem. Chłonęła wszelkie nowości kulturalne, stała się fanką programów telewizyjnych ubóstwiając Teatr TV, „Kobrę” audycje przyrodnicze i geograficzne, muzyczne, namiętnie rozwiązywała krzyżówki z Przekroju – lubiła też mecze sportowe oraz redaktora Małcurzyńskiego – wiedząc, że on jest jedynym w kraju, który widział po wojnie Jej brata – Zdzisława.
Bardzo wiele czytała i również wiele pisała, w tym listów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że także pisała wiersze. Często obie lub we trzy – zwiedzałyśmy Warszawę i jeździłyśmy z wizytami do bliższych i dalszych krewnych. Kiedyś wybrałyśmy się do Pruszkowa, aby odwiedzić kuzynostwo, którzy w październiku 1944 r. przytulili nas na jedną noc po opuszczeniu obozu dla Wygnańców z Warszawy. Kolejnej nie było, bo hitlerowcy następnego dnia wszystkich mieszkańców zaczęli wyrzucać z domów.
Umarła 1 marca 1966 r i została pochowana w rodzinnym grobie na Warszawskich Powązkach, obok młodszych sióstr, swojej matki, najmłodszego syna i jedynego wnuka – a ja kilka razy do roku do Niej jeżdżę… bo:
Jej tylko zawdzięczam, że z innej epoki ma dusza.
inaczej patrzę, słucham i inaczej się wzruszam.
Jej tylko zawdzięczam, że nigdy sama nie jestem
stale Ją odnajduję każdym swoim gestem.
Jej tylko zawdzięczam, że w przedmiotach i w słowach
mogłam w sercu pamięć o Przodkach zachować.
Wnuczka Ewa Willaume-Pielka