Nie wyrzucajmy starych, rodzinnych dokumentów, pamiętników, fotografii. Kryją się w nichczasem informacje, które „za darmo” mogą zapewnić nam coś, za co inni gotowi są zapłacić duże pieniądze.
Znów bowiem powróciło w Polsce zapotrzebowanie na „słuszne” pochodzenie, ale będące całkowitym zaprzeczeniem tego, które obowiązywało w latach 50. Dziś każdy chciałby dowieść, że jest ono artystokratyczne lub co najmniej szlacheckie. Stąd olbrzymie zainteresowanie prowadzonym na łamach Gazety Antykwarycznej działem „Genealogia i Heraldyka”, dzięki któremu zostały już zaspokojone tęsknoty wielu osób. Jedna z nich dowiedziała się nawet, że jest „spowinowacona” z belgijską księżniczką.
A ja? Też przechowuję stary pamiętnik, napisany jeszcze w 1876 roku przez jednego z moich przodków, z którego wynika, że byliśmy kiedyś Francuzami (zdumiewające!), a znaleźliśmy się w Polsce uciekając przed Wielką Rewolucją Francuską. Wyjaśniły się też moje „przedantykwaryczne” zainteresowania medycyną – jeden z moich przodków już w 1725 roku uzyskał dyplom doktora medycyny na uniwersytecie w Padwie.
Powyższe dotyczy jednak nieco mniej ważnej gałęzi mych antenantów, bo tej po kądzieli, a nie po mieczu, po której dziedziczę nazwisko. Co prawda niewiele sobie dotąd po nim obiecywałem, jako że żadnego pamiętnika związanego z nim nie znalazłem. I pewnie nic by się w tej sprawie nie zmieniło, gdyby nie internet. Pewnego dnia odebrałem e-mail z dalekiej Laponii, gdzie o Polsce, wydawałoby się, nikt nie słyszał. A w nim taki tekst: „Nazywasz się Huczkowski? Nareszcie, co za szczęście ! Nas tu są dziesiątki, setki Huczkowskich, którzy od lat poszukują swoich polskich korzeni”.
Cóż było robić. Przystąpiłem z moim krewniakiem Pawłem do poszukiwań korzeni naszego nazwiska.
Musieliśmy działać szybko, ponaglani lawiną e-maili, które napływały z całej Skandynawii. Tamtejsi Huczkowscy też nie mieli pamiętnika, ale mieli „spisane” zwierzenia swego przodka, powstańca styczniowego, który zawędrował na daleką Północ po klęsce powstania i niepomiernie „sie rozmnożył”.
Jeśli zwierzeniom owym dać wiarę, człowiek ten, urodzony w 1829 roku, zdążył od 18. do 35. roku życia uczestniczyć w najważniejszych wydarzeniach tamtych lat. Brał udziaił w powstaniu węgierskim w 1845 roku, włoskim ruchu niepodległościowym, walczył w armii Piemontu, a na dodatek studiował jeszcze chemię na uniwersytecie w Pradze i spiskował przeciwko Rosjanom, za co skonfiskowano mu majątek ziemski, w którym się urodził.
Gdy wybuchło powstanie styczniowe, zjawił się natychmiast, by wziąść w nim udział. Po klęsce powstania przedarł się wraz z grupą innych uczestników nad Bałtyk. Tam opanowali statek rosyjski, którym dopłynęli do Skandynawii, gdzie on wraz z dwoma towarzyszami niedoli rozpoczął żywot wędrownego fotografa. Jak wyglądał ich dobytek pokazuje zdjęcie obok.
W końcu mu się życie ułożyło, czego dowodem było zorganizowane w Laponii – w Luosto, 130 km za kołem podbiegunowym – spotkanie rodzinne Huczkowskich. Podjęliśmy się na nim wraz z Pawłem przed gronem 150 naszych „imienników” (widocznych na zdjęciu w czerwonych koszulkach) przedstawić w skrócie historię Polski i powstania styczniowego. W wydarzeniu tym doniosła główna lapońska gazeta „Lapin Kansa”.
Po spotkaniu w Luosto entuzjazm naszych skandynawskich kuzynów dla swego poskiego, na dodatek szlacheckiego pochodzenia wyraźnie wzrósł, co spowodowało, że musiałem wejść w problemy genealogii i heraldyki tak głęboko, iż zaczynam zdobywać nową „specjalność”. Swoją wiedzą gotów jestem podzielić sie z czytelnikami Magazynu. Jeśli listy, które od Państwa otrzymamy, wskażą na na zainteresowanie tą tematyką.
Na razie powtarzam apel: nie wyrzucajcie starych pamiętników, dokumentów, zdjęć. Nie tylko własnych, lecz i cudzych. To jedna z bardziej fascynujących dziedzin kolekcjonerstwa, która, podobnie jak stare, piękne przedmioty, wprowadza nas w świat, który przeminął.
źródło: Jerzy Huczkowski: 'Szlachectwo w cenie’, Magazyn Pus GSM, Nr 34 (grudzień 2000)