Co decyduje o tym, że uznają nas za Polaka?
Z profesorem Januszem Tazbirem rozmawia Tomasz Potkaj

Janusz Tazbir (ur. 1927 r. w Kałuszynie) jest historykiem, od 1966 r. profesorem Instytutu Historii PAN (w latach 1983-90 jego dyrektorem). Bada historię kultury i ruchów religijnych w Polsce XVI i XVII w., jest też publicystą i popularyzatorem historii, pisuje szkice o literaturze. Przewodniczy Radzie Naukowej Polskiego Słownika Biograficznego. Opublikował m.in. “Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce w XVI i XVII w.” (1967), “Kulturę szlachecką w Polsce” (1978), “Okrucieństwo w nowożytnej Europie” (1993).


TOMASZ POTKAJ: – Jak wyglądałaby historia Polski, gdyby napisać ją w oparciu o zaczerpnięte z Polskiego Słownika Biograficznego biogramy osób, które nie były z pochodzenia Polakami w sensie etnicznym?

JANUSZ TAZBIR: – Nie miałaby sensu. Weźmy choćby przywódców powstania styczniowego: uwzględniamy Traugutta, Hauke-Bosaka, Jurgensa, a gdzie pozostali? Sierakowski, Padlewski, Bobrowski, Langiewicz, Kalinowski? Ale miałaby sens inna analiza: jaki procent Słownika zajmują bohaterowie walki o niepodległość, a jaki bohaterowie pracy organicznej? Emanuel Rostworowski, jeden z najlepszych redaktorów Słownika, zwrócił kiedyś uwagę, że w zachodnich słownikach przy biogramach jest informacja: syn rzemieślnika, kupca etc. U nas jest za to: syn powstańca albo zesłańca syberyjskiego.

Myślę sobie, że PSB jest słownikiem polskim tylko umownie. Polska przed rozbiorami nie była monolitem etnicznym, a po rozbiorach napłynęło na jej tereny sporo przybyszów, którzy się spolonizowali, i to wszystko jest zawarte w biogramach. Co więcej, tak jak odrodzenie narodowe w Irlandii było dokonane przez ludzi, którzy posługiwali się językiem angielskim, tak odrodzenie np. na Litwie było dziełem ludzi, którzy posługiwali się językiem nie litewskim, a polskim. Oskar Miłosz, stryj Czesława, był pierwszym ambasadorem Litwy w Paryżu, lecz z petentami musiał rozmawiać przez tłumacza, bo nie znał ani słowa po litewsku, choć czuł się Litwinem.

Ale w słowniku są też postaci związane z Polską lub polskiego pochodzenia, ważne także dla historii innej niż nasza. Swego czasu, jeszcze w czasach stalinowskich, chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o Trockim. Dowiedziałem się, że powinno mi wystarczyć to, co znajdę w “Krótkim Kursie WKP(b)”. Prototypem postaci Andrzeja Radka był Wacław Machajski, który miał szczęście, bo umarł w 1925 r. jako korektor w “Izwiestii” i nie zdążyli go rozstrzelać. Machajski zniknął z radzieckich encyklopedii, a w PSB ma obszerny biogram. Podobnie Karol Radek, który nazwał się tak na cześć Andrzeja Radka, ale jego prawdziwe nazwisko brzmiało Sobelshon, wyparował z wszystkich wydawnictw radzieckich. A w PSB był jego biogram. Właściwie sam się dziwię, że to wychodziło.

– A dlaczego w PSB znajduje się postać cara Aleksandra I?

– I to pisany przed wojną! Proszę posłuchać, jak brzmi jego zakończenie: “Mimo wszystkich błędów w polityce polskiej Aleksandra, przyznać należy, że nie miał on niechęci ani nienawiści do Polaków różniąc się tem od swoich poprzedników i następców. W budowanej przez siebie Polsce upatrywał aesekurację przed groźną dla siebie Rosją. Narodowości polskiej i religii katolickiej nie tępił, walki z narodowemi dążeniami Polaków nie wszczynał a jeśli nie ustrzegł się prześladowań to jedynie pod wpływem Metternicha i Wielkiego Księcia Konstantego i Nowosilcowa”. Potem, w latach 60., mieliśmy spór, czy umieścić w słowniku Mikołaja I. Umieścić, bo jeśli sejm powstańczy go zdetronizował, oznacza to, że był królem Polski. I Mikołaj w słowniku jest, a żadnego z królów pruskich czy austriackich nie ma.

– A biogram generał-gubernatora Starynkiewicza?

– Jest, na zasadzie pewnego wyjątku, ale przecież on zrobił dużo dobrego dla Warszawy, miasto zawdzięcza mu choćby wodociągi. Nie ma w Słowniku rusyfikatorów Hurki czyApuchtina. Zresztą, w pisanym w czasie wojny pamiętniku Emila Kipy jest fragment, w którym mówi on Niemcom z zarządu miejskiego Warszawy, że Polacy umieją docenić zasługi niezależnie od narodowości, najlepszym tego dowodem jest plac Starynkiewicza. Starynkiewicz zresztą oczywiście był za rusyfikacją, choć nie w wydaniu brutalnym.

– A Konstanty Rokossowski?

– Rokossowski w słowniku jest, choć błędne jest miejsce jego urodzenia: urodził się nie w Warszawie, jak twierdzi autor biogramu, lecz w Wielkich Łukach, mówiono o nim Kostek z Wielkich Łuków. Jest też generał Stanisław Popławski, który przecież, podobnie jak Rokossowski, wrócił potem do ZSRR.

– Więc co decyduje o tym, że uznają nas za Polaka? Język, poczucie narodowe, miejsce urodzenia?

– Badacze dziejów kultury polskiej doszli ostatnio do wniosku, że były dwa złote wieki kultury: XVI i XIX, przy czym w XIX w. kultura zastępowała nam i niepodległość, i państwo. Są to również okresy najsilniejszej fali polonizacji. Proszę popatrzeć: Wincenty Pol, pierwotnie pisano Pohl, Wacław Berent (Behrendt), Jan Matejko, z pochodzenia Czech, Artur Grottger, Michał Elviro Andriolli, Samuel Bogumił Linde, Ludwik Finkiel. Zastanawiające jest, dlaczego kultura polska miała wieku XIX tak wielką siłę asymilacyjną. W zaborze austriackim po części dlatego, że urzędnikami byli tam często Czesi. Trochę imponowała im kultura szlachecka, młodzież czytywała po polsku utwory romantyków, którzy u nich byli tępieni. Gdybyśmy wyrzucili z PSB wszystkie biogramy osób obcego pochodzenia, wszystkich Estreicherów na przykład, kultura polska wyglądałaby bardzo ubogo.

– A czy polski szlachcic miał problem ze zdefiniowaniem polskości? 

– W XVI w. Jan Mączyński, leksykograf, autor pierwszego wielkiego słownika polsko-łacińskiego, pisał: lud, który jest jednej krainy i “jednego języka”. To był naród. W XVI w. pojęcie Polaka obejmowało przedstawicieli wszystkich warstw społecznych, ale w XVII już tylko szlachtę. Przynależność narodowa jest tożsama z przynależnością stanową, gdzie wszyscy mają takie same przywileje. To się tak zakorzeniło, że jeszcze w XIX w. nasi chłopi mówili, iż to Polacy zrobili powstanie. Polacy, czyli panowie. Oświecenie powraca do tradycji XVI w., przy czym (to trochę wstydliwe) ludzie Oświecenia opowiadali się za przymusową asymilacją Rusinów i Żydów, za wyjątkiem, co ciekawe, Niemców. W Konstytucji 3 Maja jest artykuł zabraniający porzucać katolicyzm, przejęty wprost z konstytucji kontrreformacyjnej z 1668 r., wstawiony zresztą z inspiracji króla, który bał się, że polscy chłopi będą przechodzić na prawosławie. I ten oświecony Stanisław August marzył, że za 20 lat w Polsce będą mieszkali wyłącznie Polacy-katolicy. Powstania kozackie były przedstawiane jako walka polskiej magnaterii wyzyskującej polskich chłopów. Tak naprawdę była to walka słabo spolonizowanej ruskiej magnaterii przeciwko słabo zukrainizowanym polskim chłopom.

– A skąd tak silny lęk przed obcym? Jaką on ma metrykę? Tradycję?

– Moim zdaniem to zaczyna się w połowie XVII stulecia, w czasie polskiej “wojny 12-letniej” (1648, powstanie Chmielnickiego – 1660, pokój w Oliwie). Był to większy wstrząs niż późniejszy o stulecie pierwszy rozbiór Polski. Bo najpierw ukazuje się polemika Krzysztofa Opalińskiego z Barclayem, w której ten pierwszy pisze, że Polska jest taką potęgą, iż nikt jej nie pokona, a tu nagle szwedzkie wojsko bez oporu zajmuje pół kraju. Szlachta poczuła się wtedy niesłychanie upokorzona. Po najeździe szwedzkim obcy staje się kimś podejrzanym.

Bitwa pod Byczyną w 1587 r. była ostatnią przed konfederacją barską, w której katolicka szlachta skrzyżowała szable z katolikami. Otaczają nas narody niekatolickie, niepolskie. Obcy znajdują, mówiąc dzisiejszym językiem, piątą kolumnę: protestantów i arian. W XVIII w. to się nasila. Dzisiejsze lęki przed tym, że Unia Europejska odbierze nam suwerenność, tam właśnie mają swój początek. Rodzi się wielki narodowy kompleks: obcy chce nami rządzić.

– Kogo z tych obcych obawiano się najbardziej?

– Bez wątpienia najgorsi byli ci, którzy byli na dworze królewskim. Dochodziła tutaj szczera nienawiść do Ludwiki Marii (żony Władysława IV i Jana Kazimierza) i Marysieńki, która swoje źródła miała w trzech przyczynach: po pierwsze, kobiety mieszają się do polityki, po drugie, to cudzoziemki, a po trzecie, że one, zgodnie z tradycją swojego kraju, podburzają króla, żeby wprowadził rządy absolutne. Tu gdzieś swoje pozareligijne źródła ma, również dla protestantów, kult Matki Boskiej, która była orędowniczką “złotej wolności”.

Zresztą, ten lęk jest bardzo wyraźnie obecny także gdzie indziej, np. w Rosji. Teza Sołżenicyna brzmi przecież: rewolucja bolszewicka była tak wielkim nieszczęściem, że tego prawdziwy Rosjanin Rosjaninowi nie mógł zrobić. Jeśli nie Rosjanin, to kto? Oczywiście obcy: Żydzi, Polacy, Łotysze.

– A czego bali się Polacy w PRL-u?

– Głównym “dyżurnym” obcym był Niemiec. Stąd się wzięła wściekłość PZPR na list biskupów polskich do biskupów niemieckich. Po pierwsze, polityka zagraniczna była domeną partii, a po drugie, zagrożenie niemieckie stanowiło jedyny czynnik łączący rządzących i rządzonych. Jeśli mit o zagrożeniu niemieckim runie, nic nie zostanie.

– Czy dzisiejszym Polakom świadomość wpływu obcych na polską kulturę może pomóc choćby w tym, że będą musieli żyć obok, a może i wspólnie ze społecznościami innymi niż polskie: wietnamską czy, powiedzmy, ukraińską?

– Bez wątpienia tak, choć pewnie upłynie jeszcze dużo czasu. Choć wydaje się, że kiedyś uda się napisać jeden europejski podręcznik historii, w którym nie będzie wyliczanek, ile ludności kto komu wyrżnął, ale ile kto komu zawdzięcza. Do dziś jeszcze w podręcznikach rządzi stereotyp. Wiek XIX: Polacy i okupanci, monolit, a przecież byli tam gdzieś jeszcze Niemcy, Żydzi. Prawdą jest też, że 90-procentowy udział Polaków-katolików w polskości zawdzięczamy władzy komunistycznej, która wysiedliła Niemców-protestantów. Zresztą, władza komunistyczna celowo podsycała niechęć do obcych.

Weźmy Wołyń. Książka “Czerwone noce” Henryka Cybulskiego, jednego z obrońców Przebraża, pokazująca rzezie dokonywane przez “hordy Ukraińców”, miała trzy wydania po 20 tysięcy każde. A jednym z najczęściej pokazywanych filmów był “Ogniomistrz Kaleń” Ewy i Czesława Petelskich, nakręcony na podstawie “Łun w Bieszczadach” Jana Gerharda. Tu nie chodziło o to, aby nauczyć nas przyjaźni do Ukraińców. Wręcz przeciwnie.

– A czy tak zwany przeciętny Polak ma dziś problem w definiowaniu polskości?

– Myślę, że nie. Ale przecież tak samo jak zmianie ulegało pojęcie polskości, tak samo zmianie ulega pojęcie patriotyzmu.

– A Emanuel Olisadebe jest Polakiem? Ma przecież polski paszport.

– To jest pytanie raczej do socjologa, a nie do historyka. Ale proszę pamiętać, że jeszcze 150 lat temu być Polakiem oznaczało uczestniczyć w kolejnych powstaniach, wyrażając protest przeciwko porządkowi społecznemu, jaki zapanował po Kongresie Wiedeńskim. Każdy, kto porzucał wizję odbudowy Rzeczypospolitej w granicach sprzed jej pierwszego rozbioru, stawiał się tym samym poza nawiasem wspólnoty. Za pełnoprawnego jej członka uważano kogoś, kto spieszył pod powstańcze sztandary nie pytając, jakim językiem mówili jego dziadowie. Kiedyś bycie Polakiem oznaczało mniej więcej to, co mówił Emanuel Rostworowski: syn powstańca, sam powstaniec.

– A kto jest dziś bohaterem narodowym? Kto powinien jako bohater trafić do słownika?

– To też się zmienia na naszych oczach. Pierwszym bohaterem nowego typu był Józef Piłsudski, potem ten wizerunek zmieniły “Kamienie na szaniec”, a teraz znowu się zmienia. Niewątpliwym bohaterem narodowym jest Jan Paweł II. Wydaje się, że zmiana narodowości najpóźniej pod koniec naszego stulecia będzie traktowana tak samo, jak dziś zmiana wyznania. Można być katolikiem, a potem protestantem, ale infamia społeczna już za to nie grozi.

Źródło: Tygodnik Powszechny/www.onet.pl, czerwiec 2005