O kiełbasianym płocie
W pewnej wiosce mieszkał ubogi chłopek imieniem Maciek, a miał bardzo złą żonę, która jak się rozgniewała, to i grzech śmiertelny na swego chłopa gotowa by była wywołać; bo przy złości miała tę przywarę, że żadnej tajemnicy nie mogła dochować. Maciek znał ją dobrze z tego, i we wszystkiem strzegł się jej okrutnie. Będąc bardzo biednym, trudnił się oprócz uprawy roli zastawianiem wieńciorków na ryby w stawie przy jego gruncie leżącym; a że miał przy stawie dużo jarzębiny i jałowcu, stawiał więc i sidła na ptaki, które gromadami do tych zarośli rade się zlatywały.
Pewnego razu orząc w polu, zawadził pługiem o coś takiego, co mu się zdawało nie być kamieniem. Jakoż odwaliwszy skibę, spostrzegł jakieś żelazne wieko, a gdy głębiej począł ręką ziemię odgarniać, przekonał się, że to była żelazna skrzynka, którą otworzywszy, znalazł pełno pieniędzy. Zrazu bardzo się ucieszył; ale gdy pomyślał, że do zniesienia tych pieniędzy potrzeba mu będzie koniecznie pomocy, i gdy sobie wspomniał na żonę, na jej złość i długi język, zasmucił się bardzo. Po długim namyśle przygrzebał nareszcie skrzynkę ziemią, zrobił nad nią znak i wrócił z wołami do domu.
Wkrótce wymyśliwszy przed swą żoną jakąś przyczynę i wziąwszy miech, poszedł do miasta. Jedynym jego sprawunkiem w mieście było kilkadziesiąt łokci kiełbas, które kupiwszy, udał się prosto do swego zagajnika. Na drożynce do wieńcierza prowadzącej, wbił parę kołków i uplótł na nich z owych kiełbas płot; a gdy go skończył, wziął ptaka, który się złapał w sidła, i wsadził go we wieńciorek, a z wieńciorka wyjąwszy rybę, zawiesił ją w sidłach; wreszcie poszedł do domu i tam wziąwszy garnek gnojówki i kropidło, schował to za kamień, niedaleko miejsca, gdzie skrzynkę znalazł.
Potem wróciwszy do chałupy, do żony, począł się niby smucić, mówiąc do niej o swojej biedzie. Baba swoim sposobem marudziła mu nad głową, jakby on był winien tej biedzie, chociaż, mówiąc po prawdzie, baba była sama przyczyną niegospodarstwa. bo przy złości i długim języku miała jeszcze i tę wadę, że lubiła często wychylać kwaterki z kumoszkami. Chłop słuchał cierpliwie baby, a gdy się wyhałasiła do woli, rzekł jej: »Wiesz co, weź-no miech, a ja wezmę drugi, i pójdziemy do wieńcierza i do sideł, a co ryb i ptaków zastaniemy, to zaniesiemy do miasta sprzedać. Gdy byli niedaleko zarośli, rzekł Maciek: »Wiesz ty, ja jakoś okrutnie zaniemógł, muszę odpocząć, a ty idź jeno do wieńcierza i do sideł, a co znajdziesz ryb i ptastwa, to jeżeli będziesz mogła, zabierz, a jeżeli nie, to mię zawołaj.«
Baba szła prosto dróżką ku lasowi do wieńcierza, a gdy w lasek weszła i zobaczyła dróżkę zagrodzoną kiełbasianym płotem, zawołała krzykliwym głosem: »0 jakież to dziwo! a dyć to płot kiełbasiany!« Powąchawszy i spróbowawszy, że to doprawdy kiełbasy z czosnkiem, zawołała całem gardłem na chłopa: »Maciek, ady jeno pójdź, zobaczysz dziwo: dróżka do wieńciorków zagrodzona płotem z kiełbas.« — »Nie gadałabyś lada co,« odezwał się Maciek; ale gdy ta zaczęła mu się przysięgać, że prawda, szedł do niej, niedowierzając niby. »Bogu dzięki!« zawołał Maciek, zbliżając się do kiełbasianego płota: »będziemy mieli pożywienia na jaki tydzień; idźże jeno ty teraz, wybierz ryby z wieńcierza, a ja tymczasem włożę te kiełbasy do miecha.«
Baba uradowana z kiełbas poszła czemprędzej; ale gdy wlazłszy we wodę i wyciągnąwszy do góry wieńcierz, zobaczyła w nim zamiast ryb, ptaka — krzyknęła jeszcze przeraźliwiej niż pierwej: »A toć co? przecie to istne czary!« i pobiegła z tą nowiną do chłopa, który resztę kiełbas do miecha pakował. »Tvś pewnie ogłupiała, kobieto,« odpowiedział, gdy skończyła opowiadać, i rzekł: »Kiedyć ryb nie ma. idźże przynajmniej do sideł i pozbieraj ptastwo, które się tam pewnie nałapało, a ja pójdę przekonać się do wieńciorka.«
Baba znowu pobiegła prędko, a Maciek szedł zwolna ku wodzie, śmiejąc się w duszy. Jeszcze baba nie doszła do sideł, gdy zdała zobaczyła w sidłach wiszącą sporą rybę. Krzyknęła znowu na całe gardło: »A cudzie, cóż to się dzieje? adyć tu znowu ryba zamiast ptaka wisi!« Maciek na ten hałas zbliżył się ku babie, mówiąc do siebie tak głośno, aby ona to usłyszała: »Widzi Bóg, ja sam już nie wiem, co o tern myśleć,« a gdy do sideł przyszedł i zobaczył w nich rybę, rzekł: »To jakiś dziwny dzisiaj dzień: on nam albo szczęście albo kłopot wy-wróży.« Po długiej radzie wrócili oboje zamyśleni z kiełbasami, ptakiem i rybą do domu.
Wnet potem wyjechał Maciek w pole z pługiem, niby orać, a gdy się ku zmierzchowi zbliżało, wrócił do domu. Usiadłszy w izbie przy piecu, zaczął znowu myśleć, i wreszcie odezwał się do baby: »Słyszysz, matka, jabym ci coś powiedział, coby ciebie i mnie uszczęśliwiło, ale się boję, bo ty wszystko wygadasz.« — »Boże odpuść, co też ty gadasz; przeciem ci ja znowu nie taka, żebym miała wygadać sobie nieszczęście,« odpowiedziała baba, i poczęła się zarzekać na sekret. — Maciek uwierzywszy jej niby, powiedział, że orząc dziś w polu, wyorał skrzynkę z pieniędzmi, ale że bez jej pomocy pieniędzy tych do stodoły znieść nie potrafi. »No, widzisz, jakiś ty mój Maćku, i jabym też to o tem komu powiedzieć miała? — a Boże mię skarż, nie powiem, adyć by nam to pan zaraz zabrał.« — »To weź miech i chodźmy,« odpowiedział chłop. Ody Maciek z kobietą nasypali w miech pieniędzy, rzekł do niej: »Czekaj, ja ci zadam miech na plecy, bo byś ty sobie nie poradziła, a mnie łacniej będzie zadać go sobie samemu.« Baba usłuchała i wziąwszy worek na plecy, szła wolno ku domowi. Maciek nasypawszy sobie w miech mniej pieniędzy, wziął spiesznie garnek z gnojówką i kropidłem, który tam był wprzód postawił, i idąc zwolna za babą, kropił ją wodą. — Baba z początku szła spokojnie, ale gdy przez koszulę zaczęło ją ziębić i coś cuchnąć, rzekła: » Maćku, ady to deszcz cuchnący pada.« Maciek udając niewiarę, rzekł znowu: »Nie gadałabyś lada czego,« ale zaraz niby spostrzegłszy, że prawda, odezwał się: »Ano, w samej rzeczy, że cuchnący deszcz pada,« i kropił dalej. Baba cierpliwie niosła pieniądze do stodoły i parę razy z mężem po nie wróciwszy, znieśli wreszcie wszystkie i zakopali w stodole.
Chłop nie w ciemię bity, wiedział pewno, że baba sekret wygada. Poszedłszy tedy na drugą noc do stodoły, wydobył owe pieniądze i zakopał starannie w innem miejscu. I nie omylił się w swoich przewidywaniach. Zgoda między nimi niedługo trwała, baba gwałtem dopominała się pieniędzy, chłop zaś dać nie chciał, bojąc się, żęty się baba nie wydała przed kumoszkami przez lekkomyślne ich używanie. »Nie dasz mi pieniędzy ?« zawołała raz na chłopa w złości. »Nie dam,« odpowiedział chłop spokojnie. »Więc czekaj,« rzekła baba, »ani ty ich nie będziesz miał ani ja: pójdę do pana, powiem wszystko,« i wyleciała jak oparzona do dworu.
Pan wysłuchawszy babę i schowawszy ją za piec, posłał po Maćka. Maciek wiedząc już co j się święci, szedł spokojnie. »Słuchaj Maćku,« rzekł pan do niego, »słyszałem, żeś wykopał pieniądze i nie powiedziałeś mi nic o tem.« — »Miły Boże!« odpowiedział chłop, »przydałyby mi się bardzo, bo już nie wiem sobie rady z biedą, ale gdzież tam, paniczku! nie zdarzy się to biednemu człowiekowi. Wiem ja, wiem, kto to paniczkowi o tern powiedział, bo jej to już nie pierwsze; jużci to nie kto inny, tylko moja kobieta gadała o tem, która mi już nie od dzisiaj, ogłupiała i cudośne rzeczy wyprawia i wygaduje.
Ja już dawno wybierałem się do paniczka, podziękować za gospodarstwo, bobym wypsiał na niem dłużej z kobietą nie spełna rozumu.« — »A będziesz ty mnie w taką niepoczciwą suknię obłóczył,« krzykła baba na męża, wylatując z zapiecka, »a czegóż się to zapierasz? a nie pamiętasz-to już kiedy to było? a toć wtenczas, kiedyśmy to idąc do wieńcierzy, zastali dróżkę zagrodzoną kiełbasianym płotem — a nie jadłeś potem tych kiełbas ze mną jakie dwa tygodnie, hę?« — »Boże odpuść! kobieto, przecie się upamiętąj, a takich głupstw nie wygaduj, bo się tylko ludzie będą śmiali z ciebie.« — »No, czekaj,« odrzekła baba, »ja ci Maćku zaraz przypomnę: to było wtenczas, kiedym ptaka w wieńcierzu złapała we wodzie. Jeszcze nie pamiętasz? A przypomnij-no sobie, to były dziwy: w ten sam dzień na sidła złapała się ryba.« — »To jegomość widzi,« przerwał Maciek, »co to człek ma za biedę po całych dniach z taką kobietą.« — »0 bodaj cię też i nie wiem co już wzięło, kiedy się zapierasz,« wyrwała się znowu baba, »ady ja sama paniczkowu zaraz powiem, kiedy to było, to sobie paniczek przypomni: to było wtenczas, kiedy to pod wieczór deszcz cuchnący padał.« — »A idźże już sobie babo!« zawołał pan zniecierpliwiony, i wypchnął babę za drzwi. Chcąc się jednak doprawdy przekonać, posłał ludzi do stodoły Maćka i kazał ją całą skopać, a gdy nic nie znaleźli, utwierdził się w tern, że baba zwaryowała.
Maciek też i na wsi opowiadał sąsiadom o tern nieszczęściu, którzy znając babę z wielu głupstw i złości, uwierzyli łatwo, że to jest prawda. Bojąc się jednak, aby się to wreszcie nie wydało, podziękował panu za gospodarstwo pod pozorem, że mu nie może poradzić, mając żonę głupią — i wyniósł się w dalekie strony, a kupiwszy tam sobie kawał ziemi, wziął babę więcej na wodzę i żył z nią potem szczęśliwie.