Często tak bywa,
że wspomnień ubywa,
a przeszłość przemija,
jakby niczyja
i nawet słowa
nie usłyszysz za chwilę.
A mogło być ich tyle,
że w wielkiej księdze
byś nie pomieściła.
Żal serce ściska…
Nie zdążyłam.
Ewa Willaume – Pielka
Władysława Gołębiowska
z domu Starykoń – Majewska
primo voto WILLAUME
21 lipca mija dziesięć lat od śmierci mej Matki, a ja ciągle nie mogę pogodzić się z losem. Moje myśli ustawicznie krążą wokół zdarzeń i miejsc, w których byłyśmy razem oraz stale słyszę Jej głos i śmiech – najwspanialsze „dopieszczacze” mej duszy w chwilach dobrych i złych. Była wiecznym tułaczem, ale nigdy nie traciła energii i pogody ducha.
Urodziła się 22.VIII.1910 r. w Warszawie z ojca Bronisława Strykoń – Majewskiego i matki Janiny Niezgoda-Marynowskiej . Wśród rodziny i przyjaciół zwana była Dusią.
Wczesne dzieciństwo od 1914 r. do listopada 1921 r. przebywała z rodzicami i dwoma młodszymi braćmi na zesłaniu w Rosji, w tym najdłużej w Omsku, na Syberii. Do Polski wróciła na mocy ustaleń Pokoju Brzeskiego. Zamieszkała wtedy w Poznaniu, albowiem opiekę nad powracającymi z zesłania zaofiarował brat jej Ojca – Antoni Majewski – właściciel fabryki kosmetyków w Poznaniu, który niespodziewanie umarł w trakcie ich wielotygodniowego powrotu do kraju.,.
W Poznaniu przeżyła późne dzieciństwo, młodość i wczesny wiek dojrzały. Tu uczęszczała do gimnazjum Dąbrówki, a następnie do Szkoły Pielęgniarek Społecznych Związku Kas Chorych, prowadzonej przez Jadwigę Szlagowską – dziś uznaną Nestorkę Zawodu Pielęgniarskiego, po czym podjęła pracę w Ośrodku Leczniczo – Szkolnym w Kiekrzu, jako pielęgniarka – wychowawczyni. W 1933 r wyszła za mąż za doktora historii, Juliusza Willaume – wtedy nauczyciela gimnazjalnego. W grudniu 1939 r. wysiedlona przez okupanta, dotarła z dwójką małych dzieci do Warszawy, choć chciała wtedy dojechać do Lwowa, do teściów. Mieszkała kątem, imała się różnych zajęć współpracując z „ogniskami dziecięcymi” PCK i z Towarzystwem Aptek, by utrzymać najbliższych, ponieważ mąż, już przed wojną ceniony badacz epoki sassko – napoleońskiej, ukrywał się przed hitlerowcami na Lubelszczyźnie. W 1944 r. wstąpiła do AK i przyjęła pseudonim „Wanda” Przydzielona została do Powstańczych Służb Medycznych i jako sanitariuszka uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim na Mokotowie oraz w Śródmieściu. Po kapitulacji została zwolniona przez Komendanta Polowego Szpitala z opieki nad rannymi, aby zaopiekować się swoimi rodzicami i dziećmi, czekającymi na nią przy Lwowskiej.
Na piechotę, w bydlęcych wagonach – tak, jak tysiące mieszkańców stolicy, dotarła do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd następnego dnia, dzięki pomocy nieznanych pielęgniarek i lekarza, wyszła na podstawie fałszywego zaświadczenia, nakazującego konwojowanie czterech osób chorych na dur brzuszny. Udało się – rodzice i dwójka dzieci w ostatniej chwili uniknęli wywózki w nieznane. I znowu piechotą, pociągami, konnymi wozami, przez Radomsko, Kraków, zatrzymała się po wielu tygodniach w Zakopanem. Stąd wiosną następnego roku przez Bytom, Łódź – gdzie w 1947r. definitywnie rozpadło się Jej małżeństwo – wędrowała dalej. Nie mając mieszkania podejmowała się pracy w placówkach wychowawczo – opiekuńczych RTPD, a potem TPD. Najpierw był „Orlinek” w Karpaczu, następnie „Nasz Dom” na Bielanach w Warszawie, potem Dom Dziecka w Legnicy.. Gdy syn ciężko zachorował chciała zamieszkać bliżej Instytutu Onkologicznego i z końcem 1953 r. została przeniesiona do pracy w Państwowym Ośrodku Wychowawczym dla dzieci koreańskich w Świdrze koło Otwocka. Jesienią 1956r. przeniesiona została do pracy w internacie szkoły ogólnokształcącej, powstałej po likwidacji Korpusu Kadetów, a od 1960 r. została kierownikiem Domu Studenta ówczesnej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki i skąd w 1970 r. odeszła na emeryturę.
W 1965r. wyszła ponownie za mąż za Józefa Gołębiowskiego – wizytatora Ministerstwa Oświaty i Wychowania – przezacnej dobroci człowieka. Gdy w 1988 r. owdowiała przeniosła się w 1990 r. do córki mieszkającej w Sosnowcu. Powoli gasło w Niej jednak życie i przez ostatnie trzy lata prawie wcale nie opuszczała pościeli.
Bardzo kochała ludzi, a szczególnie dzieci, choć dla własnych nie zawsze starczało Jej czasu – musiała przecież pracować. Los nie szczędził Jej przeciwności i trudów, zaś pod koniec życia także chorób. Lubiła książki, szarady, krzyżówki. Była rozmiłowana w każdej dziedzinie sztuki, w tym także w malarstwie, teatrze, muzyce. W młodości często grywała na pianinie. Potem już bardzo rzadko, ponieważ od wybuchu wojny, aż do 1970 r. po prostu nie miała mieszkania, a więc i instrumentu.. Ale za to miała mnóstwo obowiązków i zmartwień. Śmiało mogę powiedzieć, że była Siłaczką oddającą swój czas innym, a najmniej przeznaczając go dla siebie. Jednak nigdy nie użalała się nad swoim losem przyjmując jego wyzwania ze zrozumieniem i pokorą Nawet wtedy, gdy na Jej rękach umierał w 1954r. zaledwie dwudziestoletni syn Janisław, po latach – ojciec, potem staruszka matka, wreszcie mąż, umiała pogodzić się z nieszczęściem i żyć dalej. Nigdy też nie była łasa na pochlebstwa i nagrody, ale najbardziej cieszyła się z otrzymanych już u schyłku życia Krzyża Kawalerskiego oraz Krzyża Armii Krajowej i Krzyża Powstańczego.
Zmarła po długiej i ciężkiej chorobie 21 lipca 1996r. i pochowana została w Sosnowcu.
A mnie z każdym dniem coraz bardziej Jej brak i ciągle zdaje mi się, że za chwilę odezwie się do mnie swym cudownie ciepłym głosem i powie: „nie jest tak źle… żeby gorzej nie było…..”
córka Ewa