„Tradycje Kaszubów – zjazdy rodowe” – pod takim tytułem 03.12.2000 zorganizowano sympozjum naukowe w sali portretowej bytowskiego zamku.
Inicjatorem konferencji była Fundacja Kultura Łączy, której szefowie planowali początkowo przygotowanie dużo większej imprezy. Ostatecznie jednak do Bytowa przywieźli referaty tylko naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego, ale i tak jednodniowe sympozjum należy uznać za udane.
[Kaszubi w Ontario]
Seminarium otworzył referat prof. Jerzego Sampa poświęcony kanadyjskim Kaszubom. Gdański wykładowca, który kieruje Zakładem Pomorzoznawstwa UG, w ostatnich dwóch latach odbył dwie podróże do kanadyjskiej prowincji Ontario, gdzie mieszka ok. 50-tysięczna diaspora kaszubska. Dla nas jest ciekawe, że większość emigrantów ma swoje korzenie pomiędzy Kościerzyną a Bytowem.
– Dlatego zachęcam właśnie bytowiaków, by starali się nawiązać jak najszersze kontakty z ziomkami zza oceanu – mówił J. Samp.
Jak szacuje profesor UG, tylko z obszaru Ziemi Bytowskiej w końcu XIX i na początku XX w. wyjechało do Kanady ponad 1.500 rodzin.
– Jednak nie wszystkim ułożyło się życie w Nowym Świecie, dlatego zdarzały się, choć co prawda nieliczne, powroty – opowiada J. Samp.
Kaszubi w zwartej grupie osiedlili się na terenie przypominającym ich rodzinne strony. Niewysokie wzgórza, liczne jeziora i lasy miały coś z kaszubskiego krajobrazu. Kanadyjska gleba jednak zalega bardzo płytko na litych skałach i trzeba było poznać nieznane w starym kraju metody uprawy. Nieznane imigrantom były również niektóre choroby i dziewicza przyroda.
Kaszubi jednak szybko nauczyli się, jak przeżyć w nowym miejscu. Wiele doświadczeń przekazali im miejscowi Indianie, z którymi podobno nasi ziomkowie najlepiej spośród białych umieli się porozumieć. Z drugiej strony, za sprawą przybyszów z Pomorza do wierzeń indiańskich przeniknęły nieznane tam wcześniej opowieści o karzełkach-kraśniakach. Inni imigranci z kolei uważali Kaszubów z Ontario za najlepszych rolników i myśliwych. Pomorska diaspora od początku była ostoją polskości. Podobno w kościele w kanadyjskim Wilnie w czasie wojny przechowywane były nawet wawelskie arrasy.
[Co kryją nazwiska]
Z dalekiej Kanady na Pomorze zebranych przeniósł z powrotem referat prof. Edwarda Brezy, który kieruje Zakładem Historii Języka Polskiego UG i jest znawcą dialektologii i onomastyki pomorskiej. Gdański językoznawca wyjaśniał pochodzenie kaszubskich nazwisk. I tak np. jego zdaniem nazwiska szlacheckie zazwyczaj pochodziły od nazwy miejscowości, z których wywodziły się poszczególne rody. Siedzibą Lipińskich była zatem Lipnica, Prądzyńscy mieli swe gniazdo w Prądzonie, Czapiewscy w Czapiewicach, a Gliszczyńscy w Gliśnie itd.
E. Breza obalał popularne do dziś w wielu kaszubskich rodzinach mity o ich szlacheckim pochodzeniu. Dość częstym zwyczajem w naszych stronach było „uszlachetnianie” swojego nazwiska przez osoby pochodzące z niższych stanów. I tak np. Kropidłowscy kiedyś byli Kropidłami, a Derdowscy nosili nazwisko Derda. Gdański profesor przekonywał też, że tradycja mówiąca o wywodzeniu się przydomków kaszubskiej szlachty z czasu odsieczy wiedeńskiej ma niewiele wspólnego z prawdą. W rzeczywistości zazwyczaj powstawały one znacznie wcześniej.
Wyjaśniał też, że niektóre ponoć niemieckie czy francuskie nazwiska nie mają wcale obcego pochodzenia. Np. przydomek Chamier, używany m.in. przez gałąź rodu Gliszczyńskich, czytany często z francuska „szamier”, pochodzi od … starego słowiańskiego imienia Kanimir. Podobnie jest z wieloma rzekomo niemieckimi nazwiskami, jak Paszk, Paszki (od Paweł), Domaszk (Domasław), Reclaw (od Redosław) itp. Niektóre nazwiska, jak wskazują na to stare dokumenty, zostały też najzwyczajniej zniemczone. Tak było np. z Klainszmitami z Kalisza na południowych Kaszubach, którzy wcześniej prawdopodobnie zajmowali się kowalstwem i nosili nazwisko Kowalik. Naturalnie jednak zdarzają się również nazwiska pochodzenia germańskiego, jak Konitter czy Szulfer. Ten „gorący” referat językoznawczy wzbudził największe zainteresowanie zgromadzonych na zamku słuchaczy.
[Prasa i zjazdy]
Wśród referentów znalazł się również nasz redakcyjny kolega Piotr Dziekanowski, który mówił o prasie lokalnej na Kaszubach w ostatnich 10 latach. Jak wynika z szacunkowych wyliczeń, co tydzień po któryś z miejscowych tytułów sięga co drugi mieszkaniec Kaszub. Burzliwy rozwój kaszubska prasa przeżywała zwłaszcza na początku lat 90., kiedy to pojawiało się wiele nowych pozycji. Obecnie można już mówić o wykrystalizowaniu się lokalnego rynku prasowego.
Jako ostatni wystąpił dr Cezary Obracht-Prondzyński z Zakładu Socjologii UG, który starał się wytłumaczyć zjawisko zainteresowania historią własnego rodu, jakie w ostatnich latach przybrało znacząco na sile. Jego przejawem są liczne wydawnictwa, seminaria i rodzinne zjazdy. Mieszkający w Bytowie referent mówił m.in. o tym, jak i gdzie szukać informacji o swoich korzeniach.
Okazuje się, że jednym z lepszych źródeł jest archiwum [mormonów, którzy ze względów religijnych starają się zbudować możliwie najpełniejsze drzewo genealogiczne ludzkiego rodzaju. Jeden z jego oddziałów znajduje się w Hamburgu. Mormoni udostępniają je zgłaszającym się do nich ludziom. Co więcej, przygotowują się do otwarcia go w Internecie. C. Obracht-Prondzyński zachęcał do poznawania dziejów własnej rodziny. Przestrzegał jednak przed zbyt pochopnym wyciąganiem wniosków.
– Zawsze warto zwrócić się o interpretację do historyków – radził prelegent.
Swoje wystąpienie zilustrował wystawką opracowań dotyczących pomorskich rodzin, często bardzo rzadkich i niedostępnych w naszym mieście.
Słuchacze sympozjum zgodnie podkreślili, że tego typu spotkania odbywają się w naszym mieście zbyt rzadko. Szkoda również, że tak mało przyszło nauczycieli regionalistów. W przyszłości warto pomyśleć także o zaproszeniu młodzieży szkół średnich.
Koszty organizacji sympozjum pokryje Fundacja Batorego. Prawdopodobnie referaty z bytowskiego seminarium zostaną opublikowane w okazjonalnym wydawnictwie.
źródło: A. N.: 'Kaszubskie Rody’, Kurier Bytowski