rzeczpospolita

Czerwiec 2005: Sąd Okręgowy w Katowicach uchylił decyzję miejscowego Sądu Rejonowego odmawiającą rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Czy faktycznie dla Ślązaków z aspiracjami narodowymi powiało nadzieją?

Przed ćwierć wiekiem opowiadano, że Edward Gierek zapragnął poznać śląskiego malarza ludowego Teofila Ociepkę. Pochwalił dzieła, wyobraźnię artysty, wypowiedział też słowa krytyki: – Skąd wzięły się u Was na obrazach skrzaty? Przecież nie istnieją! Ociepka nie zaprzeczył i spytał: – Racja, panie sekretarzu, skrzatów nie ma. Ale jak nazywają się te maluśkie z brodami, w czerwonych czapkach, co kręcą się po izbie?

W swoim czasie na nieco podobne pytanie odpowiadał sąd Rzeczypospolitej, który już raz odmówił organizatorom rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej, uznając, że narodu śląskiego nie ma. Zainteresowani złożyli skargę do Trybunału w Strasburgu, który w 2001 r. uznał argumenty przedstawiciela rządu polskiego, lecz w wyniku odwołania Wielka Izba tego Trybunału rozpatrzyła sprawę raz jeszcze. Na początku 2004 r. ogłosiła, że polskie sądy nie złamały prawa odmawiając rejestracji związku i wytknęła inicjatorom, że zachodzą podejrzenia, iż powołanie ZLNŚ ma charakter polityczny, że to próba skorzystania z preferencji wyborczych (mniejszości narodowe zwolnione są z konieczności przekroczenia 5-proc. progu).

W złożonym jesienią ubiegłego roku kolejnym wniosku o rejestrację zrezygnowano więc z zapisu, że związek jest organizacją śląskiej mniejszości narodowej, a jedynie stowarzyszeniem osób deklarujących narodowość śląską. Tym samym stowarzyszenie odżegnuje się od politycznych (wyborczych) aspiracji. Sąd rejestracyjny uznał to jednak za zmiany kosmetyczne i ponownie powiedział „nie”. Problem jednak w tym – na co zwróciła uwagę apelacja – że zarządzenie spisu powszechnego z 2002 r. też miało charakter ustawy, a ta dopuszczała identyfikację „narodowość śląska”. Przyznało się do niej 173,2 tys. obywateli polskich. Czy to oznacza, że skrzaty są jednak w izbie?

Łatwiej udowodnić istnienie skrzatów niż narodu śląskiego. Skrzat wyróżnia się cechami zewnętrznymi, które malował Ociepka. Po czym zaś mamy odróżnić człowieka narodowości śląskiej od obywatela Rzeczypospolitej, który uważa się za Polaka lub Białorusina? Nasuwa się wprawdzie odpowiedź, że po mowie, lecz proszę porównać np. polszczyznę białoruskiego pisarza Sokrata Janowicza z formą wyrażania myśli przez niektórych publicystów deklarujących polski patriotyzm w szowinistycznych pisemkach. Okoliczności historyczne spowodowały przy tym, że niejeden Polak, powracający do kraju z głębi dawnego Związku Radzieckiego, włada mową polską – nie ze swej winy – nie najlepiej lub nawet wcale. I nie jest to jedynie specyfika historii Polski w XX stuleciu. Nic dziwnego, że podczas spisu ludności przeprowadzonego w Polsce w 1931 r. pytano o język ojczysty, a nie o używany w życiu codziennym. Instrukcja wyjaśniała, że rozumieć pod tym terminem należy mowę, z którą respondent czuje się najbardziej związany uczuciowo, nie zaś tę, którą posługuje się na co dzień.

Jeszcze mniej pomocne będą inne cechy zwane obiektywnymi, czyli niezależnymi od świadomości człowieka. Płowowłose dziecię ze słowiańskiego stereotypu spotkać można nad Wisłą, a także – w jarmułce – na Mea Szearim, w ortodoksyjnej części Jerozolimy. Chabrowe oczęta nie dbają o to, czy ich posiadacz uważa się za Polaka, Francuza, Włocha, Szkota, czy też kogoś innego.

Pytanie o narodowość dotyczy przekonań respondenta, jego świadomości, a o tym dowiedzieć się możemy jedynie z odpowiedzi. Jacek Kuroń miał rację mówiąc: „Błąd tkwi w założeniu, że narodowość jest kategorią biologiczną, jak rasa. Tymczasem jest to kategoria psychologiczna”. Oczywiście, deklaracja może być fałszywa, a przyczyny bywają rozmaite: obawa przed konsekwencjami ujawnienia „niewłaściwej” narodowości, presja pytającego, a nawet niechęć do wyróżniania się czymkolwiek w otoczeniu. Nie mamy jednak (poza specyficznymi przypadkami) możliwości obiektywnego sprawdzenia, czy odpowiedź jest prawdziwa.

Jeżeli jednak aż 173,2 tys. obywateli Polski złożyło deklarację, że są Ślązakami, i upierali się przy tym, to trudno przypisywać ów wynik zewnętrznym naciskom. A nawet zdecydowanie krytycznemu stosunkowi do sytuacji panującej we współczesnej Polsce. Ten ostatni czynnik ujawniłby się raczej w demonstracyjnych deklaracjach narodowości niemieckiej lub czeskiej (na Śląsku Cieszyńskim). Presja otoczenia, ewentualne natręctwo ankieterów wyraziło się raczej w tym, że pewna – nieznana – liczba osób skłonnych do deklarowania tej narodowości podała dla świętego spokoju narodowość polską lub niemiecką. Innymi słowy, wspomniane 173,2 tys. osób narodowości śląskiej uważać należy za liczbę niższą od rzeczywistej. Podobnie zresztą jak wykazane przez spis liczby innych mniejszości narodowych.

Zastanowić powinna jeszcze jedna okoliczność. Otóż podawane przez prasę geograficzne rozmieszczenie deklaracji śląskich nie obejmuje Śląska Cieszyńskiego. W komentarzach prasowych dotyczących spisu ludności pojawiła się informacja, że „narodowość śląską wymyślili w połowie lat 90. politycy związani z ruchem Autonomii Śląska”. W rzeczywistości 150 lat wcześniej „wymyślili” ją regionalni działacze na tzw. Śląsku austriackim, tworząc Śląską Partię Ludową, która deklarowała odrębność Ślązaków od Czechów i Polaków, a podczas wyborów zazwyczaj skłaniała się do popierania partii niemieckich. Wydawała także gazety w lokalnym dialekcie; językoznawcom pozostawiam dyskusje, czy uznać go należy za odmianę języka czeskiego, czy też polskiego. Polscy i czescy działacze uważali ślązakowców za renegatów. To prawda, że przywódca tej partii Józef Kożdoń (i nie tylko on) znajdował się pod wpływem kultury niemieckiej, lecz przecież w 1905 r. urodził się poeta śląski Óndra Łysohorsky, znany później z namiętnej poetyckiej obrony tradycji śląskiej w języku laskim, utworzonym przez niego na podstawie lokalnych dialektów, daleki od skłonności do Niemiec. Traktowanie ruchu ślązakowców tylko jako niemieckiej inspiracji jest więc – mówiąc oględnie – uproszczeniem.

Partia polityczna o kwestionowanej tożsamości, jej tygodnik, poeta piszący w regionalnym języku – to zbyt mało, by jednoznacznie uznać istnienie odrębnego narodu śląskiego, jeśli nawet pominiemy różnice między Śląskiem Górnym oraz Cieszyńskim. Zwrócić należy uwagę również na inne okoliczności.

Druga połowa XIX w. to czasy, gdy w obu częściach Śląska (pruskiej oraz austriackiej) ideologie narodowe – niemiecka, polska i czeska – przenikały do warstw plebejskich dotąd dalekich od polityki, zwłaszcza do środowisk wiejskich, oswobodzonych z poddaństwa i pańszczyzny, stopniowo obejmowanych oświatą szkolną i wciąganych do życia publicznego. Następowało to wraz z rozszerzaniem kręgu osób uprawnionych do udziału w wyborach organów lokalnych, a wkrótce także parlamentów. Szkoła państwowa (zaznaczyć należy, iż w obu państwach istniał obowiązek szkolny) uczyła lojalności wobec państwa i miłości monarchy, język niemiecki był obowiązkowy. Pod tym ostatnim względem sytuacja w obu monarchiach znacznie się różniła, gdyż w Prusach (po 1871 r. w Niemczech) stopniowo wypierano język polski ze szkół i z innych instytucji państwowych, natomiast w Austro-Węgrzech języki uznawane za powszechnie używane w poszczególnych częściach monarchii zyskały prawo, by stać się językami nauczania oraz dopuszczonymi do urzędów.

W obu częściach Śląska działali propagatorzy narodowych kultur, głosiciele programów narodowego odrodzenia, jak to wówczas określano. Na Śląsku Cieszyńskim działacze czescy rywalizowali z polskimi, dążąc zarazem do wyzwolenia ludu spod oddziaływania niemieckiej kultury. Na Śląsku Górnym działacze głoszący polskość ludu śląskiego musieli przezwyciężać wpływ niemieckiej szkoły, niemieckiej administracji państwowej, niemieckich zwierzchników w kopalniach i fabrykach, niemieckich stowarzyszeń, usiłujących wszczepić przekonanie o wyższości języka i kultury niemieckiej nad regionalną kulturą ludową i językiem, który był dialektem języka polskiego. Mowę prostego ludu wspierali księża, którym zależało na kontakcie (np. podczas spowiedzi) z parafianami nie znającymi języka niemieckiego, ale nie oznaczało to szerzenia kultury polskiej.

Rozwój gospodarczy Śląska, rozbudowa kopalń i fabryk, otwierał przed ludźmi z nizin społecznych perspektywy awansu społecznego, lecz ceną było akceptowanie języka i kultury niemieckiej. Sprzyjał także imigracji z innych części państwa ludzi poszukujących pracy, którzy język niemiecki wynieśli z domu. W drugiej połowie XIX w. na Górnym Śląsku warstwa rządząca oraz inteligencja były niemieckie z punktu widzenia języka, kultury oraz świadomości. Warstwy plebejskie, robotnicy, drobnomieszczaństwo oraz chłopi mówili dialektami polskimi (zamykało to z reguły drogę do awansu) oraz niemieckimi, lecz nie wyrażało to niemieckiej, ewentualnie polskiej, świadomości narodowej. Ważniejsze stało się poczucie regionalnej wspólnoty wyznawców religii katolickiej (dominującej na Górnym Śląsku), znajdującej się pod presją tzw. Kulturkampfu, polityki kanclerza Ottona Bismarcka. Sprzyjało to sukcesom wyborczym katolickiej, niemieckiej partii Centrum. Kształtowało się też poczucie dumy zawodowej (zwłaszcza górników), więź z ziemią śląską, a miejscowe dialekty polskie, odcięte od bezpośrednich wpływów modernizującego się języka literackiego Krakowa i Warszawy, zachowały wiele elementów archaicznych, z drugiej strony ulegając oddziaływaniu języka niemieckiego.

Zadanie propagatorów polskiej świadomości narodowej było tym trudniejsze, że zapleczem oddziaływania ideologii niemieckiej były stowarzyszenia oraz instytucje popularyzujące kulturę i naukę popierane przez władze, czasopisma, szkoły o wysokim poziomie nauczania oraz uczelnie. Wprawdzie polscy działacze z Wielkopolski starali się zyskać wpływy, lecz przez długi czas bezskutecznie. „Partii Centrum, akcentującej wspólnotę wyznania, udało się aż do końca Kulturkampfu spychać na dalszy plan istniejące różnice socjalne i narodowe. Wszystkie podejmowane po 1848 r. próby przeciągnięcia mówiących po polsku Górnoślązaków na stronę Polaków z Poznania i Prus Zachodnich, a tym samym związania ich z polskimi dążeniami narodowymi, rozbijały się o ich lojalność względem Prus”, pisze w książce „Śląsk i Ślązacy” Joachim Balcke. Słabsze było oddziaływanie Krakowa, najbliższego wielkiego ośrodka kultury i nauki polskiej, położonego za granicą. Nie należy go jednak lekceważyć.

Pod wpływem polityki Bismarcka skierowanej przeciw językowi i działaczom polskim, (m.in. Wojciech Korfanty z Siemianowic) występującym w obronie upośledzonych polskich mieszkańców Górnego Śląska, pod koniec XIX w. sytuacja zaczęła ulegać pewnym zmianom. Udało się nawet wprowadzić polskich posłów z Górnego Śląska do Reichstagu. Nie oznaczało to, że wszyscy mówiący po polsku Ślązacy gotowi byli opowiedzieć się za Polską po listopadzie 1918 r. Maria Wanatowicz z Uniwersytetu Śląskiego pisze o ludności mówiącej śląskim dialektem języka polskiego: „Duża jej część (trudna do bliższego oszacowania), zarówno nieświadomie, jak i świadomie, zatrzymała się na etapie poczucia więzi regionalnej, przywiązania do lokalnych tradycji w zakresie języka i kultury ludowej, a także do nabytych w okresie długiego współżycia z niemiecką grupą etniczną wzorców cywilizacyjno-kulturowych, umocnionych często węzłami pokrewieństwa. Antagonizmy polsko-niemiecki czy też czesko-polski mimo dużego nasilenia się w ciągu omawianego okresu nie miały charakteru powszechnego, cechą pogranicza etnicznego i kulturowego jest bowiem występowanie obok siebie różnych postaw”. („Historia społeczno-polityczna Górnego Śląska i Śląska Cieszyńskiego w latach 1918-1945”). Wielu Ślązaków wierzyło jednak, że odrodzona Rzeczpospolita usunie niesprawiedliwości, zapewni oświatę w ojczystym języku, umożliwi awans społeczny.

Klęska Niemiec w wyniku pierwszej wojny światowej postawiła na porządku dziennym przyszłość Górnego Śląska, a namiętna agitacja obu stron, plebiscyt oraz trzy powstania zaostrzyły stosunki między zwolennikami Niemiec i stronnikami Polski. Ale pojawił się jeszcze trzeci wariant: agitacja na rzecz utworzenia odrębnego państwa. Do Niemiec zniechęcała klęska i jej gospodarcze następstwa. Powstająca Polska była niewiadomą, uwikłanie w wojnę z Rosją radziecką odstraszało nie tylko komunistów.

Napięcie emocji narodowych na Śląsku było argumentem na rzecz samodzielności. Miała ona chronić przed skutkami bojowego nacjonalizmu stron konfliktu. Polskim argumentem przeciwko niezależności państwowej była zapowiedź autonomii Górnego Śląska w Rzeczypospolitej Polskiej, która miała zaspokoić aspiracje do samodzielności, zapewnić Ślązakom decydowanie o ich własnych sprawach. Ostatecznie, w rezultacie plebiscytu i decyzji mocarstw, Górny Śląsk został podzielony między Polskę a Niemcy, lecz – aby uniknąć ujemnych skutków gospodarczych podziału – w ciągu 15 lat obowiązywały przepisy pozwalające zachować do pewnego stopnia tradycyjne powiązania. Za ich symbol można uznać linię tramwajową łączącą miejscowości po obu stronach granicy.

Mit niepodległej Polski zderzył się z realiami. Znany działacz śląski Arka Bożek wspominał: „Śniliśmy o idealnej Polsce, o Polsce sprawiedliwej, o Polsce bez panów i parobków. Miała to być ojczyzna ludzi naprawdę wolnych, równych”. A historyk śląski Eugeniusz Kopeć komentował: „Wianem, które [Ślązacy] mieli wnieść Polsce w posagu, miał być ethos pracy i egalitarne stosunki społeczne. Przywódcy śląscy byli powszechnie przekonani, że wartościami tymi wzbogacą swą ojczyznę ideologiczną, że dadzą współobywatelom wzór do naśladowania”. („My i oni na polskim Śląsku (1918–1939)”). Ślązacy w warunkach Rzeszy Niemieckiej nie mieli szans na ukształtowanie własnej, polskiej inteligencji, która byłaby zdolna do objęcia rozmaitych stanowisk i obowiązków po zmianie sytuacji politycznej. Do autonomicznego województwa śląskiego kierowano więc nauczycieli, urzędników, rozmaitych funkcjonariuszy z innych regionów, zwłaszcza z Galicji. Miejscowych drażniły ich wyniosłe, pańskie maniery znane dotąd tylko z kontaktów z funkcjonariuszami państwa niemieckiego. Narastały konflikty, wzmagane rywalizacjami politycznymi (m.in. niechęcią między swoim Korfantym a obcym Józefem Piłsudskim). Miary złego dopełniło załamanie koniunktury po 1929 r. i olbrzymie bezrobocie, gdy w rozpaczliwym poszukiwaniu pracy i zarobku wyjeżdżali do Niemiec nawet niektórzy uczestnicy powstań śląskich. To prawda, że lata międzywojenne i ponad pół wieku przynależności Śląska do Polski po drugiej wojnie światowej przyniosły proces integrowania tej ziemi z Rzeczypospolitą. Nie dokonywało się to jednak bez wstrząsów i konfliktów, nieraz dramatów ludzi, związanych od pokoleń ze swą małą ojczyzną. Wiele śląskich rodzin ma własne rachunki krzywd, wyrządzonych w rozmaitych czasach przez Niemcy, ale także przez Polskę. Co więcej, znaczne rozmiary migracji po 1945 r. nie zawsze sprzyjały integracji społecznej. Kazimiera Wódz z Uniwersytetu Śląskiego pisze: „Prawem paradoksu to właśnie w starych dzielnicach robotniczych miast Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego zaistniały warunki sprzyjające podtrzymywaniu i kultywowaniu lokalnych tradycji, języka gwarowego, traktowanego jako podstawowy wyznacznik przynależności do grupy swojaków, pozwalający się odróżnić od nieśląskiego otoczenia. Podtrzymywaniu odrębności ludności rodzimej wobec przybyszów służyła także rozgałęziona sieć nieformalnych związków rodzinno-sąsiedzkich, której nie zdołały zniszczyć fale wyjazdów do Niemiec z lat pięćdziesiątych i siedemdziesiątych. […] Zamknięty krąg relacji społecznych, niska mobilność społeczno-przestrzenna (wyjazdy do Niemiec nigdy nie oznaczały zerwania więzi ze swoimi) stwarzały szczególnie korzystne warunki reprodukcji lokalnej kultury, której nośnikiem i zarazem podstawowym elementem jest śląska gwara”. („Swoi i obcy na Górnym Śląsku. Z problematyki stosunków etnicznych”). Wszystko to wpływało na poczucie przynależności narodowej.

Czy zatem istnieje naród śląski, śląska mniejszość narodowa w Rzeczypospolitej Polskiej? Nie podejmę się jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak nie wiem, jak nazywają się te maluśkie z brodami, w czerwonych czapkach, co kręcą się po śląskich izbach. Być może, z punktu widzenia nauki, nie ma (jeszcze) śląskiej mniejszości narodowej. Dobry przykład dał prezydent Czechosłowacji Edvard Beneš, który był przekonany, że jest jeden naród czechosłowacki, lecz podobno w 1945 r. oświadczył: Z punktu widzenia naukowego Słowacy są gałęzią narodu czechosłowackiego. Jeśli jednak w Republice są ludzie, którzy uważają się za członków narodu słowackiego, to nie mam nic przeciwko temu.

Jerzy Tomaszewski